Z cyklu 'paratexterskie dygresje' (tak, jeszcze nie doczekały się własnej podstrony, bo trochę ich mało i są porozrzucane po postach, ale myślę o tym): czytanie zamiast bycia pretekstem do wyboru/dostania trafionego prezentu, może stać się źródłem niekomfortowej sytuacji i ciągnących się konsekwencji… Kto nie miał tak, że dostał książkę, której się nie spodziewał, albo jeszcze gorzej: której nawet nie chciał? Wyrzut sumienia, że ktoś zadał sobie trud i trzeba przeczytać, zaczyna kiełkować. Problematyczny element trafia na stos, na bliżej nieokreślone miejsce w kolejce, i tak sobie leży, wygina grzbiet, wręcz pyta 'Pamiętasz o mnie…?'. Widzi się, wie, ale jakoś sięgnąć po akurat tę książkę nieśpieszno… I co tu robić?!
Ruszyć się! Skoro ktoś coś dla ciebie zrobił, przerzucenie kilku kartek to minimum dobrego tonu. Zawsze można zrezygnować, de gustibus non est disputandum… Ale kompletnie zignorować nie wypada. Nawet jeśli to książka kucharska, którą z racji gatunku trudno przeczytać, to przekartkować warto. Bo można się mocno zdziwić.
A nuż?
Większość spostrzeżeń pasuje też do książek polecanych, ale o tym innym razem. Dla mnie książka jest najlepszym pomysłem na prezent (no dobrze, pomijając ekstremalne i niepowtarzalne, typu urodzinowy wypad do Barcelony, ale skoncentruję się na powtarzalnych okazjach). Niestety, czasem sama sobie strzelam w kolano, prezentując komuś książkę z nadzieją (o ile nie pewnością), że trafię w gust albo zmotywuję do czytania… Egoistyczny rykoszet.
Nic nie zmienia faktu, że każdy książkowy prezent sprawia radość. Tylko zwykle jest się w trakcie czytania czegoś innego, ma mniej więcej ustaloną kolejkę albo czeka na którąś premierę. Prezent trafia więc na wspomniany stos i czeka na czytelniczą łaskę. Czasem tydzień, czasem rok, a i bywa, że wiecznie… Warto jednak chociaż spróbować, bo może się okazać, że to strzał w dziesiątkę. Wszystkie te myśli nie przyszłyby mi do głowy, gdyby nie moja aktualna batalia z Jonathanem Franzenem. Myślę, że to świetny przykład na dywagacje o dwulicowości książek darowanych.
"Bez skazy" to mój prezent gwiazdkowy… z roku 2015! Bardzo się ucieszyłam, bo "Korekty" nieopatrznie przeznaczyłam na Buy a booka bez czytania (do dzisiaj pluję sobie w twarz - choć pocieszające, że pieniądze zostały przeznaczone na szczytny cel i ktoś się nią cieszy). Nie dość, że autor poczytny, nagradzany i porównywany m.in. do Updike'a (którego "Czarownice…" uwielbiam), to jeszcze pozycja (wtedy) nowa, dla mnie nieznana. Właściwie nie planowałam, ale przeczytać chciałam, tylko jakoś tak się przeciągnęło do niedawna… Głupio. Zwłaszcza że w międzyczasie przetestowałam następne książkowe prezenty to tych samych osób. Zaczęłam, spodziewając się czegoś łatwego do połknięcia, ale co chwilę robię przerwę, rozmyślam, notuję coś do recenzji lub zwyczajnie pękam ze śmiechu. Kto by pomyślał…
Wygrzebane z pamięci
Pamiętam własne obiekcje na temat Harry'ego Pottera i ten moment, kiedy z braku alternatywy wzięłam do ręki pierwszy tom, połknęłam trzy na raz i wyczekiwałam w kolejkach do księgarni w dniu premier następnych części. Podobnie z "Zanim się pojawiłeś" - prezent urodzinowy, który stał na regale ze dwa lata, miał dodać codzienności nutkę romantyczności, a poruszył mnie do łez i zapadł w pamięć jako jedna z niezapomnianych powieści. Pierwszym wyborem nie była też "Ręka Fatimy" - zachwycająca; "Zniknięcie Emily Marr" - kompletnie pokręcona; "Całodobowa księgarnia pana Penumbry" i "Wyjątkowy rok" - totalnie trafione; czy "Młodszy księgowy" - imponujący do skrajnej zazdrości.
Żeby nie było zbyt różowo, to ostatnio bardzo przecierpiałam "Miasto cudów", mimo że cała otoczka tego podarunku wzbudza we mnie emocje jeszcze teraz. Pożyczony i polecany Harry August też mnie nie potrwał, nie mówiąc już o chybionej "Walizce Pani Sinclair" czy nieodpowiadającej mi "Genialnej przyjaciółce" (no ale tu tym bardziej liczą się pobudki). Aktualnie na uwagę czeka jeszcze od lat "Droga królów" (na kompletną trylogię czeka), nowo sprezentowany "Mag" i któryś Murakami (na to potrzeba spokojnego czasu i skupienia…), trylogia Nocnego Anioła (przecież pierwszeństwo Harry D. albo Fillory; o nie, przecież jeszcze Śpiąca Królewna w pikantnej wersji…), "Ziemiomorze" (potrzebuję urlopu!), zestaw kryminałów Sierra i Fabra, Gaiman x2 (no ale "Mitologia nordycka" to asap) czy Flynn*… Koniec wymówek.
Pozostaje nadzieja, że kiedy po większość z nich sięgnę, niespodzianka będzie wtórna. Bez względu na wrażenie końcowe, za każdym razem jestem wdzięczna, że ktoś znalazł czas i zadał sobie trud, żeby coś wybrać. Radzę to docenić, zanim zakopie się problematyczny prezent pod stosem innych książek - albo zwyczajnie zrobić listę życzeń a la Chcę w prezencie na lubimyczytac.pl.
Życzę Wam książkowych prezentów przyjmowanych i czytanych bez skrępowania, wyjątkowych wrażeń i wydłużających się list :) A teraz wracam do Franzena, bo wciąga, a Zafón, Dresden i inni zbliżają się wielkimi krokami…
*Przepraszam za prezenty pominięte, ale mam je w pamięci! Nie sposób wymienić wszystkich - nie mam czasu, muszę czytać ;)
Molowi książkowemu tylko życzyc takich dylematów. Świetny tekst
OdpowiedzUsuńNie dziękuję, żeby nie zapeszyć przyszłych prezentów ;)
UsuńNie jestem molem ksiazkowym i nigdy nie bylam i nie bede, ale podziwiam ludzi z takim zapalem.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńElzbieta Kuniewicz
Na książki nigdy nie jest za późno, a na czytanie zawsze znajdzie się czas... W razie w doradzę :) Pozdrawiam też!
UsuńNigdy nie bylam molem ksiazkowym i nigdy nie bede,ale
OdpowiedzUsuńpodziwiam ludzi z tak wielkim zapalem do czytania.
Pozdrawiam