“Moje serce w dwóch światach” Jojo Moyes
Niektóre książki nie powinny się kończyć… Jojo Moyes dzięki powieściom o Lou odniosła przynajmniej podwójny sukces: wymyśliła historię, której zwyczajnie nie da się zapomnieć (“Zanim się pojawiłeś”) oraz stworzyła postać, z którą chciałoby się przebywać. Po przytłaczającym, choć niezupełnie ściągającym w dół “Kiedy odszedłeś”, brytyjska autorka i jej ujmująca bohaterka ponownie rozwijają skrzydła. “Moje serce w dwóch światach” przepełnione jest werwą pierwszej części i chwilami na głębszy oddech rodem z drugiej. To powieść, która popycha do tego, żeby z życia czerpać garściami, bo ma się je tylko jedno. Prosta, jasna, chwytająca za serce i podnosząca na duchu. Taka, której każdy czasem potrzebuję, nawet jeśli nie chce się do tego przyznać.
Warto było czekać na zwieńczenie tej historii*. Przebrnęłam przez drugą część, wierząc, że trzecia zrekompensuje gorzkie żale. Przecież niehumanitarne byłoby pozostawienie czytelników w niewiedzy, albo - co gorsza - z niedosytem… Niemieckie wydanie (“Mein Herz in zwei Welten”) kupiłam, łamiąc postanowienie, że najpierw przeczytam prezenty z poprzednich lat. Czy się opłaciło? Zobaczycie, na własne oczy. Warto.
Z recenzowaniem kontynuacji zawsze mam problem. Nie chcę uchylić nawet rąbka tajemnicy, bo spojlery to absolutne no-go. Skupię się na efekcie Lou i Jojo - jeszcze mnie unosi i na to wspomnienie chyba zawsze się uśmiechnę.
Only Lou
Louisa Clark staje na własne nogi i od razu daje susa za ocean. Zgodnie z mantrą Willa, że życie ma się jedno, porywa się na coś, czego sama by się po sobie nie spodziewała. Osławiona Fifth Avenue w Nowym Jorku mami rozmachem, przepychem i światem niedostępnym zwykłym ludziom. Lecz Lou jest niezwykła… Jako asystentka bardzo labilnej pani Gopnik dostaje dopuszczona do prywatności przedstawicieli nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Problem w tym, że tyle o swoim pracodawcy nikt wiedzieć by nie chciał. Pogodnej Lou niestraszny poranny jogging, nawał terminów ani niekończące się zachcianki. Daje z siebie więcej, niż musi, dlatego gdzieś po drodze zapomina o tym, że szukać właściwie miała siebie - jaka się stała, kim jest, czego pragnie i do czego dąży. Banalne pytania, na które jednak nie każdy potrafi odpowiedzieć bez zastanowienia. A życie czasem nie czeka na odpowiedź…
Jojo Moyes powołała do życia (a Emilia Clark wspaniale, wręcz idealnie ucieleśniła) postać, której optymizmu i zaangażowania nie da się nie zauważyć. Można się skrzywić, nie zrozumieć, ale nie da się zaprzeczyć, że Lou się wyróżnia - zwłaszcza w hermetycznym środowisku “Mojego serca w dwóch światach”, które działa na zupełnie innych zasadach niż jej znane. Cechują ją cierpliwość, tolerancja, lojalność i utopijna poczciwość, co z wielkich zalet może stać się kulą u nogi, jeśli trafi się na nieodpowiednich ludzi. Lou nigdy nic nie miała podanego na tacy, ale była pokorna, radziła sobie na swój sposób. Może dlatego jej american dream wciąga od samego początku, gwarantuje rozrywkę i całą paletę emocji, bawi, pociesza, a nawet przywraca do życia - bohaterów drugoplanowych, ale też czytelników.
Nie raz wspomniałam, że w obejściu z postaciami płci pięknej jestem ostrożna, zapewne niesprawiedliwie - cóż, potrzebuję podziwiać, a nie się identyfikować… Kobiety albo mnie irytują, bo są stereotypowe (‘tylko baba…’), albo dystansują, bo przesadzają/wyolbrzymiają/nie umieją wziąć się w garść, albo - w skrajnych przypadkach - widzę w nich odbicia własnego charakteru. Lou jest wyjątkowa. Zapadła mi w pamięć już w pierwszej części, bo jej sposób bycia z jednej strony jest magnetyzujący, z drugiej - zaraźliwy. Mimo słabości czy dziwności to ucieleśnienie (wyobrażenie?) osoby, którą chciałoby się mieć w swoim otoczeniu. Takiego dobrego ducha, do rany przyłóż, bez względu na okoliczności. Damskim postaciom literackim stawiam wysokie wymagania, a Louisa Clark stawiła im czoła po trzykroć i je spełniła. Nie ma co się oszukiwać - uwielbiam ją.
Efekt Jojo…
… albo tam i z powrotem, żeby uniknąć oczywistych skojarzeń. Jojo Moyes szturmuje listy bestsellerów od czasu “Zanim się pojawiłeś”. Dawno ugruntowała sobie pewną pozycję wśród poczytnych pisarek literatury kobiecej (co dla mnie w żadnym wypadku nie jest nacechowane pejoratywnie), na piedestale. Może niesłuszne będzie ocenianie jej przez pryzmat trylogii o Lou, lecz ominąć się tego nie da. Ta brytyjska autorka - bez względu na to, gdzie jej powieść się rozgrywa - pisze o ludziach, którzy zmieniają życie innych. O takich, w których drzemie więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, i innych, w których pokłada się płonne nadzieje. O osobach, które są takie, jak ukształtowało je życie, a mimo to mających własne ‘ja’, które temu życiu się stawia. W powieściach Moyes zwykłe, życiowe sytuacje przeplatają się z wydarzeniami tak niemożliwymi, że aż dziwi, jak wiarygodnie można je sklecić w spójną całość. Wpuszcza ona czytelnika w swój świat, pozwala się wżyć, rozpędzić, ale nie zapomina zahamować, żeby zastanowił się nad sobą samym.
Dla mnie Jojo Moyes przelewa na papier ciepło, które działa na odbiorcę, a którego człowiek podświadomie szuka w codzienności. Myślę, że gloryfikuje ona życie takie, jakim jest, popychając swoje postacie dalej, żeby miały z niego jak najwięcej. Nie wszystko przychodzi łatwo i dobrze się kończy, ale z każdej porażki czy każdego niepowodzenia można zaczerpnąć nową siłę, na nowy początek. Nawet jeśli najpierw trzeba przeboleć więcej, niż by się chciało… Cenię Moyes za wiarygodność, jasność przekazu i nieprzejrzystość ścieżek, jakimi przeprowadza swoich bohaterów.
“Moje życie w dwóch światach”, a właściwie wszystkie trzy części (może poza drugą), zaliczam do książek, które nie powinny się skończyć. Jednocześnie cieszę się, że na nie trafiłam, i zawsze polecę z czystym sumieniem - na lepsze jutro.
+
- Lou jako brygada (szeroko pojętego) ryzykownego ratunku,
- dobre uczynki, tak po prostu,
- Will, mimo wszystko,
- cholernica, no proszę! (ostatnio u Achai),
- polskie akcenty,
- trafiła kosa na kamień, czyli moda łagodzi obyczaje,
- ludzie listy piszą…
-
- co wciąga, może wypluć,
- pozory (nie) mylą,
- nigdy więcej…
Komu polecam?
Generalnie Jojo Moyes polecam każdemu, kto pozwoli sobie na poruszenie serca. “Moje serce w dwóch światach” przypadnie do gustu komuś, kto kiedykolwiek żył w szpagacie między dwoma zupełnie różnymi miejscami, od których z rozmaitych przyczyn nie chce albo nie może się odciąć. Mimo Nowego Jorku à la Bushnell nie polecam tym, których ciągnie na Upper East Side w poszukiwaniu Mr. Biga, bo główna bohaterka ma inne priorytety, choć serce nie raz jej zatrzepocze. Powieść spodoba się czytelnikom, którzy potrzebują zastrzyku energii i przywrócenia wiary w to, że jeden uśmiech czy gest może uratować dzień. Lou jest wyśmienitym lekarstwem.
Polubiłam postać Lou Clark. Po skończeniu Kiedy odszedłeś zastanawiałam się jak Moyes poprowadzi dalej historię sympatycznej bohaterki łamiącej schematy. Twoja recenzja daję nadzieję na przepiękną lekturę z morałem :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Lou strzela w serce - nie wyobrażam sobie, żeby komuś koniec jej historii mógłby się nie spodobać :) Daj znać, jak przeczytasz!
Usuń