"Rycerz Siedmiu Królestw" George R. R. Martin
Światy przedstawione w trylogiach, sagach i seriach fantasy mogą się składać z podobnych elementów, rysować walkę dobra ze złem całym spektrum szarości, przeciwstawiać ludzi stworzeniom fantastycznym albo łączyć fragmenty układanki w obraz tak samo fascynujący, jak i oburzający. Wchłonięty czytelnik delektuje się esencją, która czyni daną powieść niepowtarzalną, a jego wyobraźnia sama z siebie zaczyna pracować na specyficznych zasadach. Tylko jest też druga strona medalu - każda seria kiedyś się kończy… "Gra o tron" w stanie aktualnym (kwiecień/maj 2014) skończyła się dla mnie za szybko. Po miesiącu spędzonym w Westeros miałam dylemat: I co dalej?
Moja metoda
Stosik mam przygotowany, ale na tymczasowe rozstanie z światem Siedmiu Królestw gotowa jeszcze nie byłam. Na szczęście George R. R. Martin jest płodnym pisarzem, i to nie tyczy się wyłącznie obszerności "Pieśni Lodu i Ognia". W ostatnich latach opublikował trzy opowiadania ("Wędrowny rycerz", "Zaprzysiężony miecz", "Tajemniczy rycerz"), które w lutym tego roku ukazały się w Polsce pod tytułem "Rycerz Siedmiu Królestw". Nie dość, że nie jestem fanką opowiadań, to często się zdarza, że książki wydane jako uzupełnienie bądź dopełnienie danej serii rozczarowują. Oba argumenty miały mi zatem ułatwić chwilowe pożegnanie z twórczością Martina.
Wędrówka po Westeros
Akcja rozgrywa się w Westeros, pół wieku po śmierci ostatniej smoczycy, czyli kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami rozpoczynającymi "Grę o tron". Co ciekawe, warunki klimatyczne są diametralnie różne, bo kończy się wiosna, zaczyna lato, a wkrótce doskwierająca wszystkim susza. Czytelnicy obeznani w Siedmiu Królestwach wędrować będą po Reach i Dorne, spotkają przodków znanych lordów, rycerzy i królów, o których będzie się śpiewało pieśni, a nawet usłyszą piski ptaków wylatujących z weselnego pasztetu oraz "Niedźwiedzia i dziewicę cud". Kto dopiero rozważa przeczytanie "Pieśni Lodu i Ognia" otrzyma równie misternie skonstruowany wgląd w świat władców podziwianych i nienawidzonych, buntowników-bękartów, rycerzy kruszących kopie dla udowodnienia własnego męstwa, niesnasek prostaczków i innych historii, zaczynających się bądź kończących w lordowskich łożach.
W każdym z trzech opowiadań coś jest nie tak. Bez względu na to, czy czyta ktoś obeznany w Westeros, czy nie, szybko można się zorientować, że autor coś knuje. Oczy otwierają się na pozornie nieistotne szczegóły, napięcie rośnie w miarę kojarzenia faktów i rozwoju wypadków. Ale Martina nigdy do końca się nie przechytrzy - zawsze jest o krok przed czytelnikiem, choćby ten miał nie wiadomo jak trafne podejrzenia. Do czasu. "Rycerza Siedmiu Królestw" oczywiście nie sposób porównać z rozmachem "Pieśni Lodu i Ognia", ale nawet tu czekają sytuacje zbyt proste w swojej zawiłości albo dwuznaczne i niepewne, a w końcu diametralnie zmieniające przebieg wydarzeń. Iście Martinowskie. Nie trzeba tysięcy stron i dziesiątek bohaterów, żeby wyczuć kunszt Martina. Jednym przypadnie do gustu, innym nie. Myślę, że jest co zapamiętać.
Historia z Jajem
Martin ma rękę do tworzenia nietypowych postaci: rycerze, których ego przerasta ich własny wzrost o stopy; dama nadająca się do noszenia spodni bardziej niż niejeden mężczyzna; dziedzice powalający swoją aparycją na równi z bezwzględnością; czarnoksiężnik zmieniający twarze. Niewątpliwym walorem tych trzech opowiadań jest dwóch głównych bohaterów, których losy przedstawione są chronologicznie. Ser Duncan Wysoki i jego giermek, Jajo, są uosobieniem ognia i wody, w zależności od sytuacji. Kilkunastoletni Dunk ma postawę Góry, Jajo zaś jest łysym dziesięciolatkiem; z racji problemu z dobieraniem odpowiednich słów ten pierwszy powala siłą, podczas gdy ten drugi jest kopalnią użytecznych informacji o niewyparzonym języku i sprycie, który albo ratuje obu z opresji, albo pakuje ich w jeszcze większe tarapaty. No chyba, że Dunk mu akurat zagrozi. Wtedy zdarza się, że Jajo zapomina na zawołanie. Taka kombinacja charakterów gwarantuje nie tylko zabawne sytuacje, ale też wzmaga niepewność co do rozwoju akcji. Mnie Jajo ujął najbardziej - i to nie samym błyskiem w oku.
+
- podczas wszystkich trzech historii towarzyszy się tym samym, dwóm głównym bohaterom,
- władający Targaryenowie, którzy w przeciwieństwie do znienawidzonych w "Grze o tron" Lannisterów, mają w swoich szeregach postacie godne podziwu,
- z racji objętości akcja nie rozciąga się ani w czasie, ani geograficznie, dzięki czemu ilość postaci, miejsc i mniej lub bardziej ważnych wydarzeń nie przytłacza,
- apetyczny język i prawdziwa gratka dla fanów uzbrojenia i rycerskości w każdym tego słowa znaczeniu,
-
- poza światem przedstawionym, brak bezpośredniego związku z wydarzeniami opisanymi w "Pieśni Lodu i Ognia",
- objętość (300 stron), czyli na jeden wieczór, ewentualnie można na siłę rozłożyć na trzy,
- postacie o wielkim znaczeniu historycznym dla Westeros są niestety tylko ledwo zarysowane,
- przerwane ciągi wydarzeń pomiędzy opowiadaniami (chociaż daje to nadzieję na uzupełnienie),
- jednostajna perspektywa Dunka, mimo, że Jajo jest niewątpliwie bardziej złożoną postacią.
Komu polecam?
Komuś, kto dopiero chce się zapoznać z twórczością Martina, nie ryzykując nieprzespanych nocy, ma do tego dzięki "Rycerzowi Siedmiu Królestw" doskonałą okazję. Opowiadania spodobają się tym, którzy preferują męskich bohaterów. Nie polecam natomiast wielbicielkom prozy rycerskiej o pięknych damach, odważnych rycerzach i rządach szczęśliwych małżeństw. Moja metoda na pożegnanie też się sprawdziła, bo niektórych rzeczy się nie przeskoczy - czasem trzeba po prostu cierpliwie poczekać.No dobra, dla tych najbardziej niecierpliwych jest jeszcze pewien przedsmak, fragment z "The Winds of Winter". Ja, oprócz śledzenia serialu, do Westeros wracam w przyszłym roku. A teraz wreszcie prawdziwa, namacalna książka - z zupełnie innej bajki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz