"Co nas nie zabije" David Lagercrantz
Świat literacki huczał już na długo przed premierą 27. sierpnia 2015, aktualnie dyskusje nadal wrą, a cały medialny szum ustanie chyba dopiero wtedy, kiedy uwaga zwolenników, przeciwników i innych (wy)znawców skierowana zostanie na piąty tom… Seria "Millennium" tak się skończyć nie może, byłaby to jawna niesprawiedliwość. Raz już los podle pokrzyżował plany Larssona. Ludzki odpowiednik tego byłby profanacją do potęgi. Czwarta część siłą rzeczy musi się różnić od trylogii. David Lagercrantz stanął jednak na wysokości zadania, którego - jak widać - nikt inny się nie podjął. Nie zamierzam roztrząsać tu mitów, plotek, osobistych pobudek i spekulacji co do sporów, bo pełno tego wszędzie, a na uwagę zasługuje sama książka. Bo co historii Blomkvista i Salander nie zabije…
Reasumując: proponuję najpierw przeczytać (albo chociaż spróbować), później psioczyć. W międzyczasie trafiłam na kilka świetnych dziennikarskich tekstów, zarówno pro jak i contra, na skrajnie różne, lecz równie sensownie argumentowane opinie, obłędne oczy dziecka z okładki spotykałam na każdym kroku, o rozmaitych akcjach marketingowych nie wspominając. Ale wiecie, co w tym najbardziej imponujące…? Że wszystkiemu winna jest książka. Że literatura jest źródłem emocji, dyskusji i mniej lub bardziej spójnych recenzji. Teraz moja kolej.
Żaden nowy Larsson!
Trudno nie porównywać Lagercrantza do Larssona, którzy nie tylko ze względu na twórczość literacką, poglądy, pochodzenie, doświadczenie etc. są skrajnie różni, ale chyba są jakieś granice? Bzdurą jest twierdzić, że Lagercrantz wciela się w Larssona. Nie ma szans. Potrzeby też nie. Aż się wzdrygnęłam, widząc taki podtytuł. O wiele bardziej interesujące jest to, jak autor kontynuacji "Millennium" zabrał się do pracy, ile czasu poświęcił na wyciągnięcie wątków wartych rozwinięcia, jak intensywnie skonfrontował własną wizję z twórczością pomysłodawcy, jak próbował… Chyba nikt nie ujmie mu rzetelnej pracy dziennikarskiej i literackiego kunsztu, bo thriller "Co nas nie zabije" wchłania się gładko, z rosnącą niecierpliwością i nie raz napiętymi nerwami. Na pewno nie jest tak mroczny i przerażający jak pierwsze trzy części, ale potęga grozy leży u Lagercrantza w jej nieuchwytności - w świadomości bycia obserwowanym, a nawet szpiegowanym, i faktycznej bezsilności wobec tego.
Absolutnie nie aspiruję do miana specjalisty ds. uniwersum "Millennium", bo trylogię Larssona czytałam lata temu, tuż po jej ukazaniu się - pochłonęłam te trzy masywne kloce w kilka dni i wręcz nie mogłam się oderwać. Z Larssona zapamiętałam jednak zło wsiąknięte w każdy zakamarek szwedzkiej codzienności i bestialstwo pojedynczych jednostek, zwłaszcza męskich. Lagercrantz zdaje się do tego dystansować, skoro np. najbardziej bezwzględną postacią uczynił przedstawicielkę płci pięknej. Inny jest też rozmach przedstawionych machinacji, bo zachłanne macki sięgają od NSA i hakerskiego półświatka do rosyjskiej Dumy przez szwedzkie Säpo i światowe koncerny kalibru Google'a. A co ciekawsze, cała akcja powieści obejmuje trochę ponad tydzień… Rusza powoli, mozolnie nabiera rozpędu, aż kończy się nie wiadomo kiedy i pozostawia mętlik. Rzuciłam się na premierę i nie żałuję.
Gwiazda jest jedna
Lisbeth Salander rządzi, bez dwóch zdań. Mikaela Blomkvista spotykamy w stanie częściowego rozpadu - przejęte przez prestiżowy koncern medialny "Millennium" próbuje zachować swoją specyficzną niezależność, podczas gdy media trąbią o gasnącej gwieździe głównego bohatera. Gwiazda spada, ale sami sprawdźcie, która...
Przełomowy telefon w środku nocy, morderstwo prawie doskonałe i wyczyn Lisbeth, która stawia na nogi całą NSA, zapowiadają imponującą plątaninę, w której autor nie pozwala się jednak pogubić. Blomkvist ożywa, trafiając na trop szpiegostwa przemysłowego i gry o niewyobrażalną stawkę, kiedy szwedzki profesor Frans Balder - międzynarodowy geniusz prowadzący tajne badania nad sztuczną inteligencją i technologiczną osobliwością - na spowiednika wybiera sobie właśnie nieugiętego reportera, mającego (podobno) czasy świetności już za sobą. Nikt nie wie, dlaczego światowej sławy informatyk z dnia na dzień rzucił pracę za oceanem i postanowił wrócić do roli ojca. Autystyczny August, zaniedbany przez matkę i karany przez ojczyma, jest może i najważniejszym powodem, ale nie jedynym. Kontaktując się z Blomkvistem Balder wie, że ma mało czasu. Stanowczo za mało. Dziennikarz natomiast nawet nie ma pojęcia, w co tym razem wdepnął…
Równolegle do głównego wątku Lagercrantz, niby niepozornie, a jednak rozbudowuje skomplikowaną postać Salander. Szczerze mówiąc, przedstawionych przez autora hakerskich tricków nie uważam za przekonujące - albo z racji powierzchownego, nie do końca jasnego opisu, albo mojej nieznajomości tematu. Nieprawdopodobnie fascynująca jest jednak nić porozumienia, tworząca się między tą aspołeczną anarchistką, chętnie wymierzającą sprawiedliwość, a kilkuletnim sawantem, niepotrafiącym nawet mówić, posiadającym za to talenty, o których zwykli śmiertelnicy nawet nie marzą. Oboje widzieli i przecierpieli za dużo jak na swój wiek, a mimo to ramię w ramię każde na miarę własnego geniuszu, stawiają czoła zagrożeniu stworzonemu, żeby ich unicestwić. Listbeth pokazuje ludzką, wręcz kobiecą twarz, chory na autyzm August - skrawek swojego świata. Kombinacja zdecydowanie nieprzeciętna, do tego sportretowana tak, że o deszyfrowaniu, liczbach pierwszych, sawantach i hakerach chce się dowiedzieć więcej.
AI, NSA, mafia i bardzo długi 21 listopada
A gdyby tak wyobrazić sobie świat, w którym komputery będą mądrzejsze od ludzi? Moment, kiedy PC przestanie być maszyną wykonującą nasze polecenia? Odwrócenie ról, gdzie my będziemy zdani na łaskę przewyższającego nas nieskończenie produktu ludzkiej inteligencji? Profesor Frans Balder dawno przestał to sobie wyobrażać, prowadząc zaawansowane prace nas sztuczną inteligencją. Zniszczyło mu to życie prywatne, odcięło go od rzeczywistości, aż w końcu otworzyło oczy. Stworzony przez niego algorytm zawisł nad nim jak stryczek, zagrożony przejęciem przez ludzi złych, zachłannych, pragnących panowania nad światem, opartego na niemoralnych zasadach. Cena postępu…? Jako spec od zabezpieczeń Balder mógł się zapaść pod ziemię, schodząc z drogi pazernym koncernom technologicznym, a jednak zaryzykował dla 8-letniego, autystycznego syna, od którego nigdy nie usłyszał słowa… Ktoś podsumował "Co nas nie zabije" jako ukłon w stronę własności intelektualnej. Dodałabym do tego ochronę danych osobowych i prywatności, dziś iluzoryczne, biorąc pod uwagę 'rewelacje' upubliczniane co rusz na temat NSA i innych szpiegowskich organizacji, działających pod przykrywką prawa.
Działa wytaczane przez Lagercrantza nie są jak wiązki laserowe Larssona, jak skumulowane strumienie moralnej siły i dogłębnego przekonania, skierowane przeciw destruktywnym jednostkom, rządzącym politykom czy kapitalistycznym magnatom. W jeden nieprawdopodobnie długi dzień (ponad 1/3 książki) Lagercrantz sukcesywnie demaskuje półświatek, łączący pajęczyną powiązań światowe organizacje; wprowadza czytelnika w mniej lub bardziej wierne rzeczywistości zasady ich działania i konstruuje szereg wydarzeń, w których zacierają się granice tego, co konieczne, dozwolone, a publicznie i osobiście tolerowane.
Działa wytaczane przez Lagercrantza nie są jak wiązki laserowe Larssona, jak skumulowane strumienie moralnej siły i dogłębnego przekonania, skierowane przeciw destruktywnym jednostkom, rządzącym politykom czy kapitalistycznym magnatom. W jeden nieprawdopodobnie długi dzień (ponad 1/3 książki) Lagercrantz sukcesywnie demaskuje półświatek, łączący pajęczyną powiązań światowe organizacje; wprowadza czytelnika w mniej lub bardziej wierne rzeczywistości zasady ich działania i konstruuje szereg wydarzeń, w których zacierają się granice tego, co konieczne, dozwolone, a publicznie i osobiście tolerowane.
Lisbeth Larssona vs. alter ego Lagercrantza
Clou "Co nas nie zabije" jest konfrontacja Lisbeth i Camilli. Lagercrantz nie tylko przypomina wątki z pierwszych tomów "Millennium", ale uzupełnia aluzje Larssona, dopisuje historie z przeszłości i osacza główną bohaterkę niebezpieczeństwem, które dosłownie wyrasta spod ziemi (z podziemia?). One są jak lód i ogień; jedna wyobcowana społecznie, za to rządząca w Darknecie Wasp, druga zabójcza piękność, otoczona mordercami gotowymi się dla niej pociąć, dosłownie. Ktoś, kto wszystkie dostępne części zna lepiej lub przeczyta hurtem, pewnie i szybciej połączy fakty. Nie jest to jednak wymogiem, żeby zrozumieć, jak niemożliwie mogą się nienawidzić kobiety, z których każda dodatkowo nienawidzi… Ich zderzenie to czyste zło. Jeżeli od momentu wkroczenia na scenę Lisbeth akcja nabiera tempa, to najlepszym porównaniem do pojawienia się Camilli są procesy zachodzące w czarnych dziurach. Gdybym nie miała tego już za sobą, nie zniosłabym się nie dowiedzieć.
Paratexterskie anegdoty
Podobno Larsson przyniósł do wydawnictwa manuskrypty dwóch pierwszych części w plastikowej reklamówce. Gdyby nie spostrzegawczy znajomy, nikt nie wpuściłby do środka człowieka o jego poglądach, nie mówiąc już o rzuceniu okiem na jego twórczość. Larsson swojego sukcesu niestety nie doczekał, z kolei Lagercrantz nigdy się nie dowie, co o jego książce powiedziałby jeden z najbardziej wpływowych szwedzkich krytyków literackich - jego własny ojciec - guru, wyrocznia i niedościgniony wzór. Lagercranz, zasiadając do swoich monitorów, przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności, świadomy był ciążącej na sobie odpowiedzialności na jawie i we śnie. Podobno ledwo sypiał, pisał jak w manii i wybuchał niekontrolowanie, czując presję osobistą i światową. "Co nas nie zabije" uważał za swoją życiową szansę. Moim zdaniem ją wykorzystał i zrobił, co postanowił - napisał kawał dobrej skandynawskiej literatury.
+
- ostrożność, która rozpędza się i nie odpuszcza do przedostatniej kartki,
- Salander & Blomkvist are back, czyli 'wskrzeszenie' postaci o potencjale na (planowane jeszcze przez Larssona) 10 tomów,
- kobiety szalenie inteligentne, profesjonalne i niekoniecznie zabójcze,
- a zwłaszcza: Lisbeth kontra Camilla, choć też instytucje kontra nieprzeciętne jednostki,
- wyważone lawirowanie między wątkami,
- sawant, pamięć ejdetyczna, synestezja, krzywe eliptyczne, szyfry, czarne dziury i inne impulsy motywujące do własnego researchu,
- thriller, w którym czytelnik nie jest z góry wykluczony z gry, ma za to (w zależności od znajomości trylogii/tematów) możliwość wiązania wątków niezależnie od przebiegu akcji,
- wciąż żywy mit gazety, jakiego w dzisiejszych czasach tylko pozazdrościć,
- + - koniec, no nie mogę się zdecydować…
-
- obosieczne ostrze: zdająca się nie mieć końca debata Larsson vs. Lagercranz, a zarazem jedna z najbardziej dyskutowanych książek roku,
- początkowe rozmemłanie i snucie się Blomkvista,
- fragmenty o hakowaniu, co do których nie jestem przekonana, dlaczego trudno je zrozumieć,
- ludzie zdolni strzelić ofierze między oczy, jednocześnie w nie patrząc,
- piękno adekwatne do skrywanego zła,
- niezawinione śmierci…
- …i nie wiadomo, co dalej, będzie "Millennium" 5?!
Komu polecam?
Dychotomię fani/przeciwnicy sobie daruję. "Co nas nie zabije" polecam wielbicielom szwedzkich kryminałów, nieprzesiąkniętych jednak samym złem, krwią i brutalnością, bo u Lagercrantza nawet poczucie humoru tu i ówdzie miga, a i ludzkie uczucia. Nie ukrywam, że warto znać trylogię "Millennium" Stiega Larssona, choć ciekawi mnie, czy ktoś zacznie od książki Lagercrantza. Nie polecam mężczyznom, którzy nienawidzą kobiet, bo Lisbeth niejednego twardziela - hakera czy boksera - rozłoży na łopatki. Jeżeli ktoś chce tę część czytać dla Blomkvista, to radzę elastyczność i tolerancję, bo tu nie on błyszczy. Polecam też wszystkim zapaleńcom, wierzącym w algorytmy, AI i 'dobre' komputery. Na pewno spodoba się czytelnikom chętnie rozpracowującym szajki i szpiegów, a przy tym z pokorą śledzącym bohaterów z talentami, którym dorówna mało kto. Czytałam zaabsorbowana, czasem się wzdrygałam, w środku nocy zapominałam o upływie czasu. Pewnie, że polecam!
Kupiłam. Leży na półce i czeka, bo trochę się jej boje. Z jednej strony,dalsze losy moich ukochanych bohaterów intrygują. Z drugiej boje się by inny autor mi ich nie zepsuł. Dlatego trochę poczekam. :)
OdpowiedzUsuńnie bój się, daj mu szansę - w swoim czasie ;) całkiem sprawnie mu poszło, a ta cała nagonka jest dosyć krzywdząca... Larssonowi nie dorówna, ale się postarał. podobało mi się i znowu jestem zła, że już po wszystkim ;)
UsuńPrzeczytałam jedyn ciągiem. Histora niby ta sama a jednak inna :) No i ten happy end, który zupełnie do niczego nie pasuje :)
OdpowiedzUsuńPrzez większość książki dało się zapomnieć, że napisał ją ktoś inny, ale intryga jest do zdemaskowania zadziwiająco szybko. I nienawidzę wstawek w stylu : kiedy Mikeal wychodził z redakcji wiedział, że zapamięta tę chwilę już do końca życia, a później buduje napięcie wokół czegoś co jest oczywiste :(
Książkę pomimo tego wszystkiego czyta się miło, przyjemnie i szybciutko:)
ciekawe, co dalej, bo dla mnie tak happy ten end nie był...
Usuńteraz chodzi mi po głowie Jens Lapidus i "VIP room" - może za klika lat będzie to kolejna szwedzka seria nie do odłożenia :)
Premiera piątej części zbliża się wielkimi krokami. Mi czwarta część nawet się spodobała i uznaje ją za dobry thriller. Zabrakło mi jednak tego typowego dla Millenium klimatu. Jestem ciekawa jaka będzie piąta część :).
OdpowiedzUsuńJa Larsona czytałam dawno, dlatego różnice klimatyczne aż tak mi nie przeszkadzały. Najbardziej podoba mi się, że historia doczeka się końca, mimo śmierci autora - to raczej ewenement.
UsuńJa nie podejrzewałam, że ktoś podejmie się napisana kontynuacji. Millenium to klasyk skandynawskiego thrillera i czytelnicza perełka. Czytałam Millenium kilka razy i lubię do niego wracać, dlatego ja osobiście odczułam inną aurę w czwartej części.
UsuńRozumiem, jak już kiedyś ktoś skończy ten cykl, to przeczytam jeszcze raz wszystkie hurtem i zobaczę, czy zauważę to, co Ty :) Póki co cieszę się z nadchodzącej premiery :D
UsuńWow! Widać jak bardzo posunęłaś się do przodu w pisaniu recenzji :) Czyta się jednym tchem!
OdpowiedzUsuńDzięki! Dopieszczam moją polszczyznę :)
Usuń