"Całe życie" Robert Seethaler
fot. Wydawnictwo Otwarte |
W XXI w. cisza, spokój i harmonia to dobra bezcenne, o ile nie pojęcia czysto abstrakcyjne, często nawet ignorowane i niedoceniane w codziennym chaosie. Austriacki pisarz, scenarzysta i aktor Robert Seethaler wstrzymuje oddech i jednym tchem opowiada "Całe życie". Zabiera czytelnika w przepełniona pokorą podróż po alpejskich szczytach i dolinach ludzkiej duszy, opierając się na osobistych wspomnieniach bohatera i wydarzeniach, które wstrząsnęły światem. Opowiada i odchodzi, pozostawiając człowieka współczesnego skonfundowanego, samego sobie, co efekt może wywrzeć mocniejszy niż najgłośniejszy wrzask. 24 marca 2017 Wydawnictwo Otwarte* wypuści kolejną premierę.
"Całe życie" nie jest historyjką pseudoreligijną czy -filozoficzną, a moralizatorstwa, pustosłowia lub jakiejkolwiek indoktrynacji - co zdaje się być mantrą mentorów, którzy wyruszają na krucjatę przeciwko zepsuciu i marności dzisiejszej ludzkości - próżno szukać u tego autora. Zastanawiające, jak ktoś, kto urodził się z wadą wzroku klasyfikującą go praktycznie jako niewidomego, potrafi za pomocą kilku linijek roztoczyć przed odbiorcą widoki bezkresne i obrazy jak żywe - szczytów nie da się objąć wzrokiem, słońce razi, pień gniecie plecy, rosa nawilża, a śnieg mrozi do szpiku kości... A może właśnie ta 'wada' jest największym darem, jaki otrzymał od losu?
Modny minimalizm?
Prosty człowiek, zwykłe życie - całe. Andreas Egger, urodzony na początku poprzedniego wieku, większą część życia spędza w małej wiosce położonej gdzieś w austriackich Alpach, gdzie życie podporządkowane jest siłom natury i rutynie zapewniającej przetrwanie. Zanim się uniezależni, spędza dzieciństwo u bauera, gdzie jako sierota jest wyrzutkiem. Kulawy, z natury małomówny i wiecznie zadumany stroni od ludzi, poświęcając się obowiązkom i obserwując zmiany zachodzące wokoło. Można pomyśleć, że życie toczy się wręcz obok niego, ale to nieprawda. On przeżył życie spełnione, kto- i jakkolwiek by na to nie patrzył. W końcu sam Egger tak twierdzi.
Wartość artystyczna tekstu i obrazy powstające w głowie czytelnika są bezdyskusyjnie największym walorem "Całego życia", jednak odbiorca niewprawiony w tego typu literaturze od początku (i przez większą część) zadaje sobie pytanie, po co to wszystko? O co właściwie chodzi? Dlaczego nic się nie dzieje? Odpowiedzią Seethalera jest cisza. Jakby sam bohater był wyobcowanym, hermetycznym elementem alpejskiego krajobrazu. Cisza jest wszędzie i co chwilę, bardziej wartościowa niż wiele z wypowiedzianych w książce słów. Najgorsze, że jak już się zwróci na to uwagę, to nie dość, że zaczyna się zauważać co krok, to w końcu przestanie się słyszeć to, co się dzieje dookoła. Na przestrzeni dekad w opisywanej wiosce pojawiają się wprawdzie kolejki górskie, telewizory czy samochody, pierwsi ludzie stąpają po księżycu, a Grace Kelly przylatuje do Europy na spotkanie księcia z bajki, ale generalnie nic rewolucyjnego się nie dzieje. Akcja nie zajmuje pierwszego planu - poza jednym wydarzeniem, które zmienia całe życie. Akurat to jedno nam samym raczej się nie przytrafi, a jednak najpóźniej od tego momentu zaczyna się zdawać sobie sprawę, że wydarzenie takiej rangi ma miejsce w każdym życiu, bez względu na epokę i miejsce.
Pozory mylą
Seethaler nie porywa, ale powstrzymuje: przed codziennym pędem. I wciąż nie mogę się nadziwić, jak książka, której sama dla siebie najprawdopodobniej bym nie wybrała, bo preferuje inne gatunki, może wywrzeć odczuwalne wrażenie. "Całe życie" na mniej niż 200 stronach pokazuje, że mamy tylko to, co przed nami, bo nadejdzie czas, że wspomnienia zaczną się zacierać i ze sobą zlewać. Rzeczy, o których nie ma czasu myśleć na co dzień. Nie dzisiaj. Później? Może lepiej późno, ale w ogóle kiedykolwiek… "Całe życie" to niepozorna książeczka o normalnym człowieku, który samodzielnie dochodzi do ponadczasowych prawd. Przeżywa ciężkie dzieciństwo i spokojną starość, od miłości po wojnę, niby nic takiego albo to, co wielu. Ale dla niego to ma sens. On się czuje jeśli nie szczęśliwy, to spełniony. Mimo wszystko. Bo zdążył.
Od czasu, jak ktoś z naszego życia zniknie, do momentu, kiedy znowu się pojawi, może miną całe życie. A niektórzy mogą się nie pojawić już nigdy…
+
- emanujący spokój i udzielająca się pokora,
- wykwintny, ale nie stylizowany na siłę język,
- (pewnie rodem z niemieckiego) logicznie piękna złożoność zdań, już od pierwszego
- ręka na ramieniu, czyli prości, dobrzy ludzie,
-
- nieposkromione siły natury,
- krótkie napomknięcia, świadczące jednak o nieskończonym smutku.
Komu polecam?
Polecam tylko tym, którzy są świadomi tego, na co się piszą, bo przypadkowi i niezainteresowani życiową tematyką czytelnicy mogą nie otworzyć oczu i umysłów wystarczająco szeroko. Szkoda, żeby walory artystyczne niechcący spalone zostały na starcie… "Całego życia" nie polecam energicznym i niecierpliwym ekstrawertykom, czytelnikom szukającym wrażeń płynących bezpośrednio z fabuły ani takim, którzy - jak ja - mają mentalny (wrodzony? genetycznie uwarunkowany? osobiście wypracowany?!) uraz do krótkich utworów literackich, bo chcą więcej, bardziej i dłużej żyć daną powieścią, akcją, bohaterami. Choć "Całym życiem" nie ma co żyć - można zatrzymać się z zainteresowaniem, ale tylko po to, żeby po chwili zastanowienia ruszyć dalej i żyć swoim własnym, jedynym takim.
* Dziękuję za kolejną, tak inny niż dotychczasowe i namacalny egzemplarz przedpremierowy!
Bardzo miło czytało się Twoją recenzje. Aczkolwiek książka chyba zdecydowanie nie jest dla mnie :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Dziękuję! Mój typ literatury to też nie jest, ale skoro już spędziłam trochę czasu w ciszy, to postarałam się wyciągnąć z tego coś pozytywnego :)
UsuńO Matko Ortografii a cóż to jest "siłą natury podporządkowane"?
OdpowiedzUsuńto się nazywa literówka - dziękuję za wskazówkę, poprawiłam.
UsuńPS. a cudzysłów to chyba m.in. służy do zaznaczania cytatów? pozdrawiam Matkę Interpunkcji, x2 ;)