sobota, 27 maja 2017

Skazani na siebie?

"Bez skazy" Jonathan Franzen 


Franzen jest frapująco fantastyczny. Jeśli dwuznaczny w oryginale tytuł "Purity" wzbudza podejrzliwość, to polski "Bez skazy" tym bardziej. To nie może być normalna książka, i nie jest - to powieść ponadprzeciętna, pryzmat popapraństw naszego świata i demonów dusz. Autor wprost wysysa esencję z otoczenia, to bawiąc czytelnika, stopniowo odkrywając przed nim różne odłamki niewiarygodnej wręcz historii, to otwierając mu oczy i dając do zrozumienia, że świata nie można traktować zbyt serio. A z dystansem Franzen podchodzi nawet do samego siebie. "Bez skazy" jest wybitne, choć trudne i momentami męczące. Warto jednak wziąć się w garść i połasić na tą wieloznaczną literacką ucztę.


O "Bez skazy" głośno było kilka lat temu, lecz dziwi, że oceny w sieciach książkomaniaków dzisiaj ma średnie. Może dlatego, że amerykański pisarz rozprawia się z rzeczywistością w charakterystyczny, kwiecisty i skomplikowany sposób, który nie do każdego przemówi. Amatorzy zawiłości, ciągnących się latami historii, do których sedna trzeba się dogrzebać, oraz błyskotliwych bohaterów we wszystkich barwach tęczy (i szarości) wybierając tę lekturę, trafią pod właściwy adres

Wszystko kręci się wokół kobiet… 


23-letnia Purity Tyler, nazywana od przedszkola Pip, sprzedaje telefonicznie odnawialne źródła w energii w Oakland, żeby móc spłacić kredyt studencki. Moralność wyssała z mlekiem matki, więc codzienna praca z potencjalnymi klientami jest dla niej katorgą. Cierpiąc z racji używania mózgu, czuje się zupełnie nieżyciowa, choć za wyznaczniki tego może uchodzi jedynie jej wrodzona naiwność i szczerość. Problem w tym, że Pip nie zna swojego ojca, a matka kategorycznie odmawia udzielenia jej o nim jakichkolwiek informacji. To jedynie zalążek powieści, który Franzen rozbudowuje część po części, skacząc po bohaterach mniej lub bardziej ze sobą powiązanych i miejscach, które dzielą tysiące mil bądź dziesięciolecia. 

Pip, nie do końca tego świadoma, wyrusza na poszukiwania ojca bez jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Ze swoją 'dorosłą' decyzją zostawia absorbującą matkę, hipochondryczkę i egocentryczkę, z którą wytrzymać może najprawdopodobniej jedynie jej własna córka. Więź łącząca te dwie bohaterki, nawet przerysowana, jest nie tylko zastanawiająca, ale przede wszystkim imponująca. Żyjąc w chatce wśród sekwoi gdzieś z dala od wścibskich spojrzeń, wypracowały schematy i rutyny, które osobie postronnej trudno zrozumieć. Amerykańskiemu autorowi wystarcza do tego kilka dobitnych dialogów - rzut oka wytwarza jaskrawy obraz, nie do pomylenia z inną postacią, i to nawet, kiedy poszczególne wątki dzieli dziesiątki kartek. 

Kiedy po epizodzie z The Sunlight Project (organizacja a la WikiLeaks, ukryta gdzieś w boliwijskiej dżungli) Pip trafia do gazety Denver Independent, spotyka Leilę - szanowaną dziennikarkę w trudnym momencie życia i kariery. Mimo, że jedna mogłaby być matką drugiej, wzajemna fascynacja zbliża je do siebie i po raz kolejny Franzen wynosi więź łączącą kobiety na wyżyny ludzkich zażyłości. Bohaterkom daleko do ideału, żadna nie jest nieskalana, a mimo to nie trzeba być feministką ani zagorzałym miłośnikiem płci pięknej, żeby dojrzeć w kobiecych kreacjach z "Bez skazy" sztukę i piękno. 

Bez mężczyzn się nie da


Obu głównych męskich bohaterów jest przepustką do przeszłości, którą poznać da się tylko z pierwszej ręki. Tom, redaktor naczelny Denver Independent, to dziennikarz-idealista. Lata temu, w Berlinie tuż to zburzeniu sławetnego muru, trafił na Andreasa Wolfa - to osobistość tej powieści. Dorastając w DDR pod skrzydłami spętanej socjalizmem matki, wykładowczyni literatury angielskiej, wyrósł na indywiduum, którego ogólnie przestrzegane normy nie obowiązują. Urodził się pod szczęśliwą gwiazdą i dosłownie wszystko uchodzi mu płazem - od seksualnych wojaży przez manipulatorstwo po niezdrową obsesję na punkcie własnej matki. Ich relacja jest równie nierozerwalna, co chora, nawet lata po emigracji Andreasa do Boliwii. Franzen zagłębia się w opowieści o Berlinie Wschodnim, dając czytelnikowi wgląd w działanie niemieckiego aparatu partyjnego, Stasi i ruchu oporu, którego fale wyniosły Wolfa na szczyt. 

Toma i Andreasa połączyło jedno wyznanie, naznaczając ich relację - bo o męskiej przyjaźni nie może być mowy - do końca życia. Zadziwia niema chęć samczego konkurowania i wzajemne przyciąganie, mimo że ich światopoglądy są skrajnie różne: jeden rzetelny redaktor, drugi spiskowiec piorący polityczne brudy świata w internecie. Ich ponowna konfrontacja dowodzi, jak sprzężone mogą być ze sobą losy ludzi, którzy spotkali się zupełnie przypadkowo. Dodając do tego kobiety ich życia, powstaje koktajl, który pobudza wszystkie zmysły, emocjonuje i zostawia ciężki posmak. Bo o co tak naprawdę chodzi w tej powieści? O dziewczynę, która szuka własnych korzeni? Czy o przemilczane historie, przed którymi nigdy się nie ucieknie? 

"Bez skazy" to kawał literatury światowej klasy. Żałuję, że przerwałam na 100 stron przed końcem - "Labirynt duchów"…. - bo trudno mi skonkretyzować wrażenia sprzed dwóch miesięcy. Pewna jednak jestem, że całą przedstawiona historia może zapisać się w pamięci i komuś, kto styczność z Jonathanem Franzenem (tak jak ja) ma pierwszy raz, podsunąć autora niestandardowego. U niego jest wszystko: wypaczone relacje międzyludzkie, piętna przeszłości i wahania współczesności, zwykłe sytuacje i akcje zmieniające życia, nieznośnie, nietypowe kobiety i imponujący, skalani mężczyźni, miłość, zazdrość i wulkany niespodziewanych emocji do samego końca. Bardzo polecam - wartościowym w swojej nietuzinkowej, wrodzonej wyjątkowości. 


+

  • porównania jak u Updike'a,
  • zdania tasiemce
  • "migotanie naładowanych cząsteczek sławy" i inne kombinacje tak zachwycające, że chciałoby je się wszystkie wyryć w pamięci wiecznej, 
  • umiejętność autora zainteresowania każdą częścią - nawet jeśli jej bohaterowie nie przypadają do gustu, 
  • te codzienne sytuacje wywindowane do rangi rozterek egzystencjalnych,
  • babska bliskość, doprowadzająca facetów do furii,


-

  • niemożliwa, "emocjonalnie upośledzona" matka hipochondryczka, 
  • rozczarowania, że aż boli za bohaterkę,
  • skoki w akcji i niecierpliwe czekanie na wyjaśnienie przez dziesiątki stron,  
  • Anabel czyli extremum kobiecości w wydaniu nie do zniesienia, 
  • terror technokracji, jakże prawdziwy,
  • sprowadzenie życia do jednego pliku.


Komu polecam? 
Jonathan Franzen nadaje się dla poszukiwaczy wyzwań, doceniających odnośniki do wątków historii współczesnej, o których trzeba się dowiedzieć więcej. "Bez skazy" to literatura współczesna w wykwintnym wydaniu, ale nie dla wszystkich. Nie polecam kobietom goniącym za ideałami ani samcom alfa, bo "Bez skazy" wytyka kruchość i wrażliwość ludzkiej duszy. Niecierpliwi mogą nie wytrzymać napięć, a wrażliwi przesycenia seksem aż do obrzydzenia. Na pewno nie spodoba się tym, którzy nie lubią patrzeć w lustro, jak i tym, dla których postęp technologiczny to zbawienie ludzkości… Ja dopisuję Franzena do listy ulubionych, jest fenomenalny. Bez ironii. 



A może też...


Za pan brat

"Niech będzie nam wybaczone" A. M. Homes








Rodzina w stanie rozpadu

"My" David Nicholls


W magicznej aurze: Matki, wdowy, kochanki...


"Czarownice z Eastwick" John Updike

2 komentarze:

  1. Widzę, że bardzo Ci się spodobała ta książka. Po przeczytaniu Twojej recenzji muszę koniecznie zapoznać się z tym tytułem. Nie wiem dlaczego na LC ma tak niską ocenę.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna jest, dziwna i dająca do myślenia. Ciekawe, czy Ci też się spodoba, będę wypatrywać recenzji :)

      Usuń