"Mam na imię Jutro" Damian Dibben
Chyba każdy człowiek swojego psa chciałby choć raz dostać się do jego głowy i dowiedzieć, o czym myśli, nie mówiąc już o marzeniu, żeby przemówił ludzkim głosem. Abstrakcja czy fantazja, w "Mam na imię Jutro" przemawia pies – niezwykłe stworzenie, którego siła tkwi w szczerości i wierności, a moc poruszy nawet serca z kamienia. Pięknie wydana, ponadczasowa powieść, mogąca doprowadzić do łez i/albo ogrzać od środka. Psiarzom szczególnie utkwi w pamięci, jeśli się odważą...
...piję sama do siebie. Od lektury szkolnej "O psie, który jeździł koleją" przez "Marley i ja" po inne pozycje losowo pojawiające się na mojej czytelniczek drodze – zarzekam się, że nie będę czytać książek o psach. Bo któremuś coś złego się stanie, bo umrze. Pies i jego człowiek to relacja, która naznacza na całe życie, a to z kolei zawsze jest za krótkie. Podwójnie fantastycznym elementem książki Dibbena jest fakt, że życia jego postaci rozciągają się na wieki.
Chciałabym dodać, że nie ucierpi żadne zwierze, ale nie mogę, i nie jest to spojler. Myślę, że dobrze się jest nastawić, w najgorszym wypadku zacząć od ostatniego zdania, jak ja (nie, nie żałuję!). Prawdziwe życie i tak jest gorsze, bo kiedyś jutra nie będzie. Ostrzegam też, że pochłaniając książkę jak w transie, lepiej mieć pod ręką chusteczkę. Mnie przerwa w lekturze uchroniła. Może zabrzmi to naiwnie, ale nie chciałam lektury rozbijającej. Chciałam nadzieję, i dostałam!
Przepadłam w tej tułaczce zaginionych dusz, w 'psim świecie' wewnętrznym, na zawsze poza zasięgiem, oraz w psim spojrzeniu na nasz świat, na kiedyś i teraz. Jutro przypomina, żeby żyć dziś, a jego opowieść jest jak niezauważalny zastrzyk odczuwalnej nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz