"Naśladowcy" Ingar Johnsrud
fot. Wydawnictwo Otwarte |
Czytelnicy o stalowych nerwach bez skrupułów mogą sięgnąć po nieszablonowy norweski thriller "Naśladowcy" (polska premiera 30 marca 2016*), debiut Ingara Johnsruda, którego nazwisko jest już marką w skandynawskim świecie dziennikarskim. Masowe morderstwo w niewadzącej nikomu społeczności, śledztwo w martwym punkcie, rozgłos medialny i machlojki polityczne, a w tle nieuchwytny on - snajper bez sumienia, twarzy, biografii. Johnsrud bez pośpiechu splata wątki, które dzielą dekady, rekompensując czytelnikowi nieustanną pracę umysłową akcją o zawrotnej prędkości, przy czym wcale nie ten, kto zna więcej faktów, wie więcej. Coś jest nie tak, jak być powinno, i nie sposób pozbyć się tego uczucia aż do ostatniej strony, a co dopiero po niej...
Nie trzeba być specjalistą od skandynawskich kryminałów, żeby szybko zorientować się, że "Naśladowcy" mają niejedno dno i że odbiorca wcale nie będzie miał łatwiej niż śledczy prowadzący dochodzenie. Tak jak pocisk kalibru .338 Lapua Magnum rozsadza czaszkę z odległości kilkuset metrów, tak norweski autor animuje czytelnika do współpracy. A ten, choćby nie wiadomo jak spostrzegawczy i bystry, nie przygotuje się na taki obrót spraw. No, może poza jedną sytuacją, gdzie ma się ochotę wrzasnąć "Otwórz oczy!!!".
Nie w Norwegii…?
Znika córka i wnuk popularnej polityk, Kari Lise Wetre. Sprawa pozornie stonowana, skupiająca się wokół fundamentalnej, chrześcijańskiej wspólnoty Światło Boga, momentalnie dostaje najwyższy priorytet w sekcji przemocy komendy policji w Oslo i jest newsem numer jeden we wszystkich krajowych mediach. Brutalne morderstwo pięciu mężczyzn, reszta członków sekty jakby zapadła się pod ziemię. Niekoniecznie to, co uprzedzeni przełożeni wykoncypowali sobie dla Fredrika Beiera, cierpiącego na ataki lękowe uniemożliwiające solidną służbę… Skoro jednak masakra w Słonecznym Spokoju ściśle związana jest ze sprawą zniknięcia, Beier nie ma wyjścia. Prasa i populistyczni politycy biorą policję pod lupę, dochodzenie kryminalne kluczy. To, co skrywa piwnica w siedzibie Światła Boga, to zaledwie początek.
Pierwsze poszlaki wskazują na islamskich fundamentalistów z Dżamat-e-Islami. Ci się wypierają. Dowody giną. Na domiar złego prasa ma kreta, dzięki czemu podjudza i tak już oburzoną opinię społeczną. Bo jak to tak, u nas…? Uruchamiane są znajomości sprzed lat, wymienny handel informacjami pod osłoną nocy jest na porządku dziennym, ale komu można wierzyć? Co kto będzie z tego miał? Nikt nawet nie zdaje sobie sprawy, że historia sięga Wiednia lat 30-tych XX wieku i doświadczeń na tle rasowym, których oficjalnie nie prowadzono. Nikt nie przypuszcza, że sytuacja jest gorsza niż współczesna populacja jest w stanie sobie wyobrazić, że na powierzchnię wypłyną najbardziej prymitywne ludzkie lęki. Za sprawą kogoś nieobliczalnego, na muszce mordercy niepohamowanego.
(Nie)Pożądana partnerka
Autor nie uniknie porównania do popularnych już w Europie kolegów po fachu, jednak swoje pomysły łączy w sposób na tyle innowacyjny, że akcję śledzi się szeroko otwartymi oczami, żeby tylko nie przeoczyć żadnego szczegółu, żeby dowiedzieć się szybciej niż sami uwikłani. "Naśladowcy" zakrawają na świetny prolog do planowanej trylogii. Główny bohater, oprócz wybranego przez siebie partnera, dostaje dodatek prosto z Państwowej Służby Bezpieczeństwa. Ani policja nie darzy służb szacunkiem, ani na odwrót. Szykuje się ciężka współpraca charakternych postaci, których potencjał rozbudza coraz to nowa poszlaka, aluzja, odkryte morderstwo czy kompletna dezorientacja po kolejnej detonacji. Ich współoddziaływanie jest tylko jednym ze sposobów Johnsruda na budowanie napięcia. Nie to, że postacie - Fradrik Beier, Kafa Iqbal czy Andreas Figueras - są zbyt szare. Dwóch policjantów to stare wygi wierne własnym ideałom, które dawno wypracowały najefektywniejsze dla siebie metody, do tego świetnie się dogadują. A ona? Pakistanka z pochodzenia, włączona do śledztwa na wyraźne życzenie przełożonego, specjalistka m.in. od islamu; ładna, twarda babka z ciętym językiem. Mimo to ich intuicja zdaje się być tylko choreografią do muzyki, którą gra kto inny…
Człowiek bez twarzy
W "Naśladowcach" potworów jest pełno - od przełożonych przypisujących sobie zasługi zespołu przez zboczonego pastora obleśnie wykorzystującego naiwne wierzące aż po niespotykanie inteligentnych, ale bezdusznych naukowców, czyszczących rasy i traktujących żywych ludzi jak spreparowane zwłoki. Aż muli. Najmocniejsze wrażenie robi jednak ten, który ma oko na wszystko i zdaje się nadawać całej akcji rytm - były żołnierz do zadań specjalnych, pod którymi żaden rząd nigdy się nie podpisze, wyborowy strzelec i morderca bez sumienia, ukrywający pod maską nie tylko twarz. Szkoda, że niezupełnie (dosłownie) dochodzi do głosu. Choć mówi przez czyny: przerażająco konsekwentnie, nieludzko precyzyjnie. Jego historia, nieporadnie sklecana ze znikomych śladów w aktach, rzuca cień na działania tych, którzy naprawdę dzierżą władzę i decydują o tym, co ujrzy światło dzienne.
Jeżeli z "Naśladowców" będzie trylogia, to Ingar Johnsrud wysoko postawił sobie poprzeczkę, pozostawiając poobijanego czytelnika w rozterce - bo w końcu nie wiadomo, z której strony spodziewać się następnego ataku… I tym samym uchwycił największy lęk naszych czasów. Powinno być o nim głośno, zdecydowanie polecam!
+
- pracz mózgu na dzień dobry,
- cicha woda Beier kontra wartki strumyk Kafa - trybiki już pracują, ale skrzydła dopiero się rozwijają,
- zło in persona - straszna, ale świetnie skonstruowana postać,
- chwytanie się każdego rzucanego przez autora ochłapu, dzięki czemu nie sposób wywinąć się akcji,
- narastające napięcie i wyostrzanie zmysłów podczas lektury ("Bum!"…),
- śledztwo zamknięte i nic nie jest na swoim miejscu.. czyli ciąg dalszy nastąpi!
-
- ludzka potworność,
- bezgraniczna, bestialska żądza mordu - bez względu na płeć ofiary,
- rozbryzgi krwi, mózgu, wylewające się wnętrzności; ciała rozrywane na strzępy, ćwiartowane i masa obrazów, na które nikt nie jest przygotowany, nawet doświadczony glina,
- świadomość, że ludzkości może grozić niebezpieczeństwo wprost proporcjonalne do postępu w nauce...
Komu polecam?
Debiutancki dreszczowiec dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, jak z impetem zainaugurować czytelniczą wiosnę, a mają ochotę na celnie wymierzonego kopa. "Naśladowcy" Johnsruda to coś dla twardych charakterów, posiadających zdolność niewzruszonego obserwowania i z pełną świadomością stąpających po polach minowych. Nie polecam tym, którym słabo na same wyobrażenie sekcji zwłok, choć szkoda by było odpuścić tematy aktualne i autorskie fantazje wcale nie takie abstrakcyjne…
*Pierwszy paratexterski egzemplarz recenzencki udostępniony przez Wydawnictwo Otwarte - dziękuję!
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz