"Walizka pani Sinclair" Louise Walters
Powieść Walters trafiła do mnie chyba jeszcze większym przypadkiem niż najważniejszy list powieści do głównej bohaterki. "Walizka pani Sinclair" poza tytułem insynuującym drugie dno, kryje w sobie historię osób, które nawet nie przypuszczają jej istnienia. Jedna książka, jeden list i dociekliwa wnuczka, zaczynająca kwestionować wszystko, co babcia kiedykolwiek o sobie opowiedziała. Wątpliwa prawda czy jawny fałsz? I nurtujące pytanie, czy niektóre rzeczy są warte odgruzowania... Pomysł niezły, ale sama powieść niestety nie należy do tych, na które koniecznie trzeba trafić. Postaram się krótko i bezboleśnie.
Nie chcę być niewdzięcznicą, bo książki są najlepszym - w tym wypadku urodzinowym - prezentem, ale dziwnym zbiegiem okoliczności kolejna pozycja, która zakrawała na książkę o książkach i frapującą historię historii, pozostawiła po sobie wątpliwe wrażenie. "The Times" Louise Walters chwyciła za serce, moje jednak ominęła, poza Babunią.
Między nami kobietami
"Walizka pani Sinclair" to splot historii współczesnej, samotnej antykwariuszki, która dziedzicząc po babce walizkę i trafiając na list domniemanego dziadka, cofa się do przełomu lat 30- i 40-stych poprzedniego wieku - czasów wielkiej wojny i jeszcze większych miłości. Angielka Dorothy Sinclair, po stracie dziecka opuszczona przez męża, swoje życie w całości poświęca domowi, prowadzeniu pralni i dziewczętom pracującym na rzecz kraju. Któregoś letniego dnia, jak grom z jasnego nieba pojawia się w jej życiu dowódca polskiego dywizjonu, Jan Pietrykowski. Kilka chwil, które każde z nich zapamięta na zawsze. Listy dawno już spalone, i jednej z nich, po dekadach wpadający w ręce wnuczki. Z tym, że data się nie zgadza, treść nie pasuje do zasłyszanych wspomnień, a Babunię w wieku lat 110 niekoniecznie można bezpośrednio zaatakować serią pytań.
Obie historie Walters skonstruowała przemyślanie i interesująco, tylko że wykonanie pozostaje daleko w tyle za planem... Zwroty akcji następują w niespodziewanych momentach, narracja przeskakuje między wątkami tak, jak powinna, jednak coś jest nie tak. O dziwno, nie opisy męczą, tylko dialogi, zwłaszcza z czasów wojny - proste, pruderyjne i przewidywalne. Z życia kobiet na wsi w bombardowanej Anglii czytelnik poznaje tylko banały bez głębszego znaczenia. Całość zdaje się być tak powierzchowna, że aż mało wiarygodna. W miarę rozwoju wydarzeń - bo akcja wydaje mi się tu określeniem chybionym - bohaterkom przytrafiają się nagle najgorsze tragedie i największe szczęścia. Rozstanie, zakochanie, gwałt, poród - te ostatnie opisane tak dosadnie i realistycznie, że czoło samo się marszczy. Całość podszyta małomiasteczkową wścibskością, rodzinną pamiętliwością i nieszczerością najbliższych. Żaden z ckliwych listów nie zatrze tego wrażenia. Ciekawą odskocznią są jednak listy, notki, pocztówki i inne papierzyska nieznanego pochodzenia, wypadające z książek dostarczonych do antykwariatu wprost w ręce chomikującej je Roberty.
Wszystko zostaje w rodzinie
Rodzina Pietrykowskich jest mała: wspomniana Roberta, jej śmiertelnie chory, ukochany ojciec i umieszczona w domu spokojnej starości babka, u której objawiają się oznaki demencji. Ona chce wiedzieć, on nie, a wie tylko Babunia. Czy prawdziwa historia wyjdzie na jaw? Wychodzi w sposób przewidywalny, i to nawet nie jest spojler, bo nawet leniwy czytelnik po pierwszych stronach autorkę wyczuje. Na największą uwagę zasługują według mnie niespotykanie intensywne relacje między powyższą trójką. Dla córki, opuszczonej przez matkę w dzieciństwie, najważniejszy jest ojciec. Wbrew własnemu poczuciu przyzwoitości wymyśla wymówki i kłamstwa, nie zdradzając przed babcią prawdziwej istoty jego nieobecności, co pod koniec zakrawa wręcz na groteskę. Babunia jednak nie jest niczego nieświadoma - mimo chwil totalnego zagubienia wie, kto kim jest, pamiętając zalążek swojej najpilniej strzeżonej tajemnicy w każdym szczególe. Tylko od niej zależy, czy prawda ujrzy światło dzienne. Nie ma na to wpływu ani skonfundowana Roberta, ani miejsce, czas, czy ostatni list, który dał początek całej powieści.
Wiele sytuacji tak okrojonej rodziny autentycznie mnie wzruszyło, w niektórych znalazłam odzwierciedlenie własnej historii, a jeszcze inne skłoniły mnie do działania nawet symbolicznego, ale dającego moim najbliższym poczucie jedynej w swoim rodzaju wartości. Mimo wszelkich wątpliwości, jakie wzbudziła we mnie lektura "Walizki pani Sinclair", z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Louisa Walters z choćby ulotnych chwil tworzy wartości naznaczające (bohaterów) na całe życie. Dzięki temu przypomina czytelnikom o pielęgnowaniu tego, co żywe w ich własnym życiu, lub choćby we wspomnieniach. A jeszcze szczęśliwszy, kto zdąży...
+
- książkowe znaleziska,
- Babunia, przez B,
- polski akcent ,
- zwroty akcji,
-
- banalny język, pruderyjne dialogi, małomiasteczkowe problemy zawistnych, samotnych plotkar,
- gwałt, porody, śmierci,
- nienaturalna matka.
Komu polecam?
Podobnie jak w przypadku "Genialnej przyjaciółki", trudno mi polecać książkę, która nie przypadła mi do gustu. "Walizka pani Sinclair" może się jednak spodobać wielbicielom zakurzonych półek z książkami, szpargałów, starych dokumentów i niejasnych przeszłości rodzinnych. Nie polecam czytelnikom, których irytuje skakanie po wątkach, nudzą płytkie i nienaturalne dialogi albo męczy nawał życiowych nieszczęść. Książkę, oprócz konstrukcji fabuły, ratuje jednak jedno z miejsc akcji - antykwariat, to którego można wejść i się zapomnieć... Mało, ale zawsze coś podnoszącego na duchu. (Dziękuję za prezent, bez względu na powyższe!!!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz