"Rosyjska zima" Daphne Kalotay
fot. M. L.* |
Po latach prac badawczy Kalotay udało się stworzyć powieść, od której ciężko się oderwać, zanim ta jedyna prawda ujrzy światło dzienne. Właśnie taką książkę o balecie chciałam przeczytać. "Rosyjska zima" splata losy ludzi, dla których historia nie była łaskawa; losy, o których się nie mówiło albo jeszcze dzisiaj mówi niechętnie. Blask Baletu Bolszoj w czasach jego największej świetności tłumią realia reżimu stalinowskiego, a wspominająca to, najznamienitsza niegdyś primabalerina jest zgorzkniałą, antypatyczną staruszką, przykutą do wózka inwalidzkiego. Co motywuje 'nasze' pokolenie, żeby dokopać się do prawdy? Jak przerażająca musiała być rzeczywistość, żeby wszystko rzucić i samotnie uciec na inny kontynent?
Przez całą powieść nasuwają się pytania i pojawiają zdawkowe odpowiedzi. Wydaje się jasne od początku, co kogo łączy, jednak nie wpływa to negatywnie na lekturę. Celem jest w tym wypadku droga. Rzadko przerywam lekturę i, o ile pamiętam, zdarzyło mi się to dotychczas tylko dwa razy. W obu wypadkach winna była Achaja. Pierwszy nieszczęśnik - François Lelord - wrócił na półkę, do "Rosyjskiej zimy" bardzo jednak wrócić chciałam ja, bo to historia wielokrotnie zawoalowana, niezupełnie szczęśliwa, ale ucząca empatii i nastrajająca pozytywnie.
Znak, tudzież zrządzenie losu mojego
W tamtym roku tematyka baletowa przyciągnęła mnie - jak zwykle - zupełnie przypadkiem. Może przez Tołstoja regularnie ciągnie mnie do literatury rosyjskiej albo powieści rozgrywających się w (najchętniej carskiej) Rosji. "Rosyjska zima" to jeden z moich łupów z zeszłorocznych Dni Książki Kieszonkowej, który zostawiłam sobie na początek zimy. Zabawne, że polskie wydanie wpadło mi w oko również na jesiennym Buy a book'u - znak? Czułam, że powieść Kalotay mi się spodoba, a po "Tańcu cieni" była to już moja ostatnia baletowa nadzieja. Długo trwało, nim przysiadłam (o, Achajo!), ale tym razem się nie zawiodłam. Żałuję tylko, że zasugerowałam się tekstem na okładce niemieckiego wydania, bo oni nie tańczyli tylko jednej zimy. Główna bohaterka tańcem żyła, nawet będąc już skazana na wózek inwalidzki.
Bałtyckie bursztyny pewnej primabaleriny
W bostońskim domu aukcyjnym Beller praca wre, od kiedy światowej sławy primabalerina Nina Riewska zdecydowała się pozbyć okazałej kolekcji biżuterii, którą kiedyś nosiła z dumą. Ludzie mają tendencją do gromadzenia rozmaitych przedmiotów, jednak pozbycie się wszystkiego i przekazanie funduszy na cel dobroczynny pociąga za sobą nie tylko plotki, ale przede wszystkim pytania. Na to główna bohaterka nie była przygotowana. Dociekliwa Drew Brooks, żyjąca swoją pracą jak niegdyś Riewska baletem, stara się zdobyć jak najwięcej informacji dotyczących wystawianych przedmiotów. Staruszka jest jednak skarbnicą tajemnic i nie zamierza uchylić nawet rąbka, zwłaszcza że dawno już wycofała się z życia publicznego, a jej najlepsze lata minęły bezpowrotnie. Oliwy do ognia dolewa Grigorij Solodin - profesor rusycystki, specjalizujący się w przekładach wierszy Wiktora Jelsina, męża Riewskiej - który do aukcji dołącza naszyjnik z bursztynem, zdający się pasować do wybrakowanego kompletu. Zbieg okoliczności?
W głównej bohaterce powoli odżywają wyparte wspomnienia, a czytelnik, śledząc rozwój współczesnych wydarzeń, rozpoczyna poruszającą podróż do powojennej Rosji Stalina.
Nieme marionetki reżimu
Kiedy kilkuletnia Nina zostaje przyjęta do szkoły baletowej Teatru Boloszoj, nawet nie śni o sławie, której doświadczy. Lata mijają na ciężkich ćwiczeniach i stopniowych sukcesach, co skutecznie odwodzi Ninę od obserwowania codziennego życia zwykłych ludzi. Jako primabalerina trafia do pozornie uprzywilejowanego kręgu artystów, poznaje przyszłego męża, poetę Wiktora Jelsina, i wszystkich tych, których sztuka sławi stalinowską Rosję. Albo sławić powinna.
Kalotay pozwala czytelnikowi zżyć się z przedstawionymi postaciami - przeciętnymi i wybitnymi - aż w pewnym momencie otwiera oczy. Cały ten prestiż Teatru Bolszoj, przepych i blask, wystawne kolacje z zagranicznymi gośćmi, prywatne pokazy, odznaczenia, wszystko traci swoją aurę, kiedy ściany zaczynają mieć uszy, a najbliżsi skrzętnie raportują, co widzą i słyszą. A niech ktoś tylko podniesie głos sprzeciwu… Artyści pracują, dopóki tworzą lub prezentują po myśli Stalina, paranoicznie bojącego się wrogów. Może mniej tyczy się to samego baletu, a więcej muzyki i poezji, ale wspomnienia Riewskiej pokazują prawdę o tym, co mamiło lud, budziło w nim dumę i podnosiło na duchu. Sukcesywne wykluczanie, publiczne piętnowanie, aż w końcu internowanie i lata kary - 'wolna' sztuka w radzieckim wydaniu. Ile szeptów można znieść, ile bliskich musi zostać aresztowanych, ile żyć zrujnowanych…? Ucieczka wydaje się niemożliwa, a groźba złapania i połamania nóg przerażająca, zwłaszcza dla tancerki. A jednak… Zdradzona Nina ucieka i przez resztę lat, pławiąc się luksusie i sławie, staje się taka, jak ją poznajemy - samotna, unieruchomiona, odseparowana od świata, który i tak nigdy nie stał się jej domem.
Spodobała mi się koncepcja powieści. Na początku każdego rozdziału fachowo opisany jest jeden z przedmiotów wystawionych na aukcji. Akcja toczy się własnym torem, ale ta część biżuterii i tak w końcu pojawia się w retrospekcjach, choćby jako napomknięcie bez większego znaczenia. Dla nas ubarwienie historii, dla właścicielki część życia, jak żywa. Zastanawiające, jaką siłę mogą mieć przedmioty sprzed lat - wywoływać obrazy, wzbudzać uczucia, kojarzyć się. Nawet te zagrzebane i zapomniane. Jedni się nimi otaczają, inni celowo się ich pozbywają, albo czegoś podobnego w ogóle nie posiadają. I zawsze to jedno pytanie: dlaczego? A za nim historie w historii..
Pokolenia
Kolejnym wartym wspomnienia walorem "Rosyjskiej zimy" jest współczesna część fabuły i podkreślenie pochodzenia, swoistej historii każdego z nas. Oprócz Riewskiej (notabene: część rodziny samej autorki uciekła w latach 50tych z Węgier, jej matka jest Kanadyjką), również Solodin nie jest w Stanach Zjednoczonych 'u siebie' - adoptowany, nieznający biologicznych rodziców, sfiksowany na punkcie pochodzenia, które wydumał sobie na podstawie zdjęć, wierszy i kilku listów. Nawet Drew Brooks, pewna siebie amerykanka, najbardziej związana z nieżyjącą już babcią Finlandką, wracająca do swoich rosyjskich korzeni i starająca się dowiedzieć więcej o dziadku, który pozostawił po sobie kilka stron w pamiętniku. Nie każdy chce wiedzieć, niektórzy celowo odkładają swoje pochodzenia ad acta. Faktem jednak jest, że każdy skądś pochodzi, posiada mniej lub bardziej znanych przodków, ojczyznę, dom czy swój język, i oprócz tego jest sobą. Mnie po raz kolejny zastanowiło, jak mocno mogą się spleść losy zupełnie różnych ludzi, jak zbliżyć się mogą skrajnie różne charaktery i jaką nietuzinkową wartością jest to, co zgotował nam los. Nawet jeżeli "Rosyjska zima" to fikcja, opiera się przecież na faktach historycznych. Ile historii nie zdążono opowiedzieć na przestrzeni lat, ile celowo przemilczano albo wymazano z pamięci?
Ciekawe, czy kogoś poza mną ta powieść skłoniła do podobnych przemyśleń, czy raczej została ostemplowana jako wspomnienia nieistniejącego kogoś na podstawie tego, co akurat dało się znaleźć i spójnie połączyć. A przecież dwóch takich samych ludzi - losów, charakterów - nie ma, nie było i nie będzie. Dlatego myślę, że warto znać i pielęgnować swoją własną historię.
Szczęście w nieszczęściu
Wydawało mi się, że wiem, jak "Rosyjska zima" się skończy, ale nic z tego. Bo póki się żyje, można coś (albo się) zmienić - nawet gdyby to była ostatnia rzecz w życiu.
+
- powieść o życiu marzeń każdej tancerki - pasji i przyjaźni od dziecka, tej jedynej miłości, katorżniczej pracy owocującej prestiżem - w które z butami wchodzą strach, niepewność, zdrada, samotność i fizyczna niedołężność,
- przeciwstawienie świetności Baletu Bolszoj represjom reżimu stalinowskiego,
- powieść nienaszpikowana niezrozumiałą baletową francuszczyzną,
- staruszka, którą trudno lubić, ale można cenić (za upór w dążeniu do celów i dbałość o tajemnice),
- Zoltan, jego bezgraniczne oddanie literaturze i ukłony w jej stronę,
- miłość… i literatura :)
-
- cała ta ucieczka, owiana tajemnicą, wspomniana tylko pobieżnie,
- niepełne obrazy mimo lat pracy na powieścią (szkoda np., że to, jak główna bohaterka odnalazła się w nowym życiu i znalazła tam, gdzie ją poznajemy, właściwie nie zostało poruszone).
Komu polecam?
Jeżeli kogoś potrafią zainteresować niejasne losy ludzi i pokoleń, a przy okazji chętnie czyta literaturę związaną z Rosją, to polecam. W "Rosyjskiej zimie" nie chodzi jednak o rozwiązanie zagadki i obnażenie tajemnic, tylko podróż, która mniej więcej skończy się we współczesności. Nie radzę poświęcać na nią czasu tym, którzy lubią wartką akcję albo spodziewają się dogłębnych analiz czasów stalinowskich, albo tym, którym trudno zrozumieć starych ludzi bądź mieć dla nich cierpliwość. Sympatią raczej nie darzy się głównej bohaterki, ale za to tych drugoplanowych. Polecam amator(k)om stonowanych powieści historycznych, z uczuciami, baletem i biżuterią w tle.
* specjalne podziękowania dla mojej zdolnej Siostry, która wsparła mnie swoją fotograficzną pasją :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz