“To książka wybiera nas” MUZA S.A.
Jesień 2017 ledwo się zaczęła, a już wystawia czytelniczą cierpliwość na liczne próby. Czas na parateksterską dygresję odnośnie dzisiejszej wyjątkowej akcji promocyjnej wydawnictwa MUZA S.A., dotyczącej oczywiście “Labiryntu duchów” Zafóna. Do premiery zostały jeszcze 4 dni, ale dziś, we wczesnych godzinach porannych, grono szczęśliwych posiadaczy egzemplarzy przedpremierowych powiększyło się o kolejne 500, aż przyjemnie się patrzyło… O 8 rano wystartowano na łowy. A wszystkiemu winna jest książka… To nie może być zbieg okoliczności. Wolę w tym widzieć znak, potwierdzający wyjątkowość powieści Zafóna. Bo kto normalny zrywa się w sobotę nad ranem i pędzi w deszczu i wietrze do księgarni na drugim końcu miasta, dawno pozbawiony złudnej nadziei, że jest jedynym narwańcem…? Ja - też.
Nie przypominam sobie promocji z podobnym rozmachem jak to, co m.in. na 7. października zaplanowała MUZA. Aspekt marketingowy pominę, bo nie o to (mi) chodzi. Wydarzenie na facebooku zainteresowało prawi 4 tys. osób, udział zadeklarowało ponad 2 tys. Dziś punkt 8 rano opublikowano listę 120 księgarń w 100 polskich miastach, gdzie znaleźć będzie można 500 egzemplarzy “Labiryntu duchów”, który ukaże się dopiero 11. października. No i się zaczęło…
Wrocławskie wrażenia
Przyznam szczerze, że obstawiałam któryś z piętrowych Empików, wyobrażając sobie absurdalne miejsca, gdzie pożądane egzemplarze można by ukryć. Wolałabym małą księgarenkę z duszą i osobą na posterunku, która z błyskiem w oku obserwowałaby starania poszukiwaczy, doskonale ich rozumiejąc, ale mogłoby to być zbyt ekskluzywne… Lista rozwiała moje wątpliwości, przynajmniej częściowo. Półprzytomna próbowałam dopasować nazwę do adresu i znaleźć właściwą księgarnię, ale w przypadku Wrocławia nie było łatwo. Bądź pochwalony internecie!
Ruszyłam z maksymalną dozwoloną prędkością i dotarłam na miejsce kilka minut przed 9. Po przemierzeniu połowy miasta nie mogłam być pierwsza, ale za mną też jeszcze przychodzili. Kilkuosobowa grupka zaglądająca do środka utwierdziła mnie w przekonaniu, że przecież co do adresu to by się nie pomylili… Dziwiło mnie tylko, dlaczego stoją zgromadzeni z jednej strony. Wystarczył jednak rzut oka na witrynę i dwa egzemplarze “Labiryntu duchów” czekające na pochwycenie… Wybiła 9. Lekkie poruszenie. 5 minut później nadal nic. Co do godzin otwarcia strony internetowe nie były zgodne, a pracownicy sąsiednich sklepów niepewni. No trudno. Wróciłam akurat na otwarcie. Wszyscy ustawili się w rządku, ale najbardziej ujęły mnie… dzieci. Kto w dzisiejszych czasach ściąga dzieciaki z łóżka w sobotni poranek, żeby je zabrać do księgarni!? Wow… To ucieszyło mnie najbardziej. Ta ich niecierpliwość, zaglądanie, obserwowanie otwarcia, aż wreszcie “Znalazłem, to ta książka!!!”.
Mistrz ceremonii zajął się swoimi rzeczami (“Ludzie, dajcie mi się ogarnąć!” usłyszałam jako odpowiedź na grzeczne pytanie, ile jest egzemplarzy), a kolejne pozytywne wrażenie wywarli na mnie oczekujący. Przestrzegano niepisaną regułę, że pierwszeństwo mają ci, którzy byli najwcześniej (“To nie Lidl, nie ten poziom.” skwitował ktoś.) I faktycznie… Nawet wspomniany chłopczyk zaczekał, aż ktoś przed nim weźmie egzemplarz, i dopiero chwycił ‘swój’. Nikt się nie pchał, choć wszyscy byli mnie lub bardziej podekscytowani. Patrzyłam tylko, jak kolejne książki znikały, wiedząc, że dla mnie nie starczy… No i co? Bylo ich aż 5. Wybrańcy jak jeden mąż ruszyli do kasy, gdzie nie do końca poinformowany sprzedawca ustalał przez telefon, co ma robić… Usłyszałam tylko “Ja nie znam tych ludzi. Oni chcą książkę za złotówkę…”. Tak… Parsknęłam, pooglądałam regały jak kilku innych, puszczając mimo uszu groźby o spojlerach rzucane żartem z kolejki (serio…?) i sobie poszłam - z uśmiechem na ustach.
Wybrańcy
Komentarze na facebooku sypią się do teraz, zdjęcia książek i ich właścicieli, przeplatane z frustracja odnośnie braku egzemplarzy/dostawy/kultury/informacji, nieścisłości w regulaminie i innych rozczarowań. Po co…? Tak, byłam lekko rozgoryczona postawą (zszokowanego?) sprzedającego, ale skupiłam się na aurze akcji i uczestnikach. Bo kto pamięta podobne wydarzenie z powodu książki…?
Pomysłem MUZY jestem zachwycona, na wszystkie aspekty wykonania wydawnictwo zwyczajnie nie miało wpływu. Podoba mi się, że zamiast wielkich sieciówek wybrano mniejsze księgarnie, i że lista ukazała się przed ich otwarciem. Cieszę się, że nie wyczekiwałam tam sama jak palec, bo mimo dystansu miałam poczucie przynależności do grupy narwańców, którzy dla książki są w stanie zrobić wiele, licząc w kilometrach, wyczekanych minutach, ciepłych słowach i uśmiechach. Symboliczna złotówka nie ma tu nic do rzeczy, a kto na tym skupił uwagę, ewidentnie przeoczył misję MUZY.
Aż sama się zdziwiłam, jaka zadowolona wyszłam. Może i łatwo mi się cieszyć z innymi, skoro “Labirynt duchów” przeczytałam na początku kwietnia 2017, ale ten moment, w którym się zreflektowałam, że stoję i się uśmiecham… Jedyny w swoim rodzaju. I tak cichutka radość trzyma mnie do teraz. Cieszę się, że żaden z 500 nie wpadł w moje ręce, bo “Labirynt duchów” dziś, w trzeciej wersji językowej (obok oryginału i niemieckiej.. tak, biję się w pierś, mam… przeczytałam… będę miała po polsku lada dzień…. i mimo to poszłam…) byłby szczytem mojego snobizmu literackiego. Nie miałabym serca wyprzedzić tych, którzy na najnowszą powieść Zafóna czekali jak ja na niemieckie wydanie w marcu, ani dziecka, które to wydarzenie zapamięta na długo, a może i do końca życia. Byłam tam i się cieszyłam. Świat jest czasami tak banalnie prosty…
Jeszcze!
Mam nadzieję, że nie była to jednorazowa akcja. Jako niepoprawnie idealistyczna czytelniczka życzę sobie więcej takich wydarzeń, nawet jeśli już nie z Zafónem i nawet gdyby miały być na mniejszą skalę. Uważam, że jest to szansa i dla mniejszych księgarń, których pracowników nie zaskoczy horda czekająca na otwarcie, bo będzie to dla nich samych wyjątkowe, wyczekiwane wydarzenie; i dla większych, bo te z kolei mają (fizycznie) większe pole do popisania się pomysłowością, a i pracownicy-bibliofile się trafiają. Tylko niech biorą udział ci, którzy naprawdę się tym cieszą, i te wyjątkowe egzemplarze pochowają. Skoro po Cmentarzu Zaginionych Książek możemy chodzić w wyobraźni, to co stoi na przeszkodzie, żeby co jakiś czas osobiście lawirować po księgarnianych labiryntach…?
MUZA S.A. - dziękuję za innowacyjność i nadzieję. 500 - przeżywajcie i zapamiętajcie. >500 - wytrzymajcie jeszcze te kilka dni, bo naprawdę warto, przeżyłam to na własnej duszy…
Asiu dzięki Twojemu wpisowi zrozumiałam sens i przesłanie akcji wydawnictwa MUZA. W sumie to super przeżycie dla wiernych fanów Zafona :). A szczęśliwcom można tylko pogratulować :). /Ja właśnie zaczynam czytać Marinę ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się :) jak tak tą akcję odebrałam, ale chyba nie jako jedyna. Daj koniecznie znać, co sądzisz o "Marinie"!
UsuńJak tylko skończę czytać podzielę się moimi wrażeniami. Jak na razie czyta się super :)
Usuń