“Palmy na śniegu” Luz Gabás
Lato sprzyja hiszpańskim klimatom, co dopiero opasłym powieściom, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenoszą w światy dalekie naszemu; w realia, o których istnieniu mało, o ile cokolwiek wiedzieliśmy; i historie, które - o ile nie zdarzyły się naprawdę - zdarzyć się mogły. “Palmy na śniegu” to pierwsza z trzech książek Luz Gabás wydanych w Polsce (“Czarownice z Pirenejów”, “Płomień pod lodem”), ożywiająca tak niezwykłą, praktycznie niezgłębianą kulturę hispanoafrykańską. Sama powieść - zupełnie jak jej tytuł - opiera się na połączeniach pozornie wykluczających się, a jednak tak silnych, wyrazistych i trwałych, jakby były najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. To piękna historia o światach, które dzielą tysiące kilometrów; o obcych korzeniach i wspólnych owocach, z których miłość wcale nie jest najsłodszym. To historia, która nie powinna być przemilczana.
Wspomnienie “Czarownic z Pirenejów” po dziś dzień jest we mnie żywe, mimo że przeczytałam je przed dwoma laty. Już wtedy wiedziałam, że kiedyś spotkam Gabás ponownie, i to nie tylko dlatego, że pisze pięknym językiem, szarpiącym struny emocji. Historie tej autorki potrafią zawładnąć wyobraźnią do tego stopnia, że niespostrzeżenie przebywa się gdzieś indziej, przenosi w miejscu i czasie - od razu i niezależnie od tego, jak obcy jest świat przedstawiony. Zupełnie, jakby każde słowo miało moc światotwórczą; jakby transportowało przekonanie o prawdzie czy racji bytu, które się akceptuje, wnikając w tworzącą się rzeczywistość. A może to jedynie język, który tak do mnie przemawia? Nie wiem, ale takiego zatracenia szukam w książkach. I podobnie było z “Palmami na śniegu”.
Z drugiej ręki
Przebywająca w rodzinny domu Clarence przypadkiem natrafia na fragment listu, który spędza jej sen z powiek. Nie wiadomo, kto do kogo go napisał, dlaczego przesyła pieniądze i kim są ci, którzy je otrzymują. Tajemnicą nie jest, że ojciec Clarence, Jacobo, razem z bratem Kilianem lata swojej młodości spędzili na plantacji kakao na Fernando Poo, malutkiej wysepce należącej do Gwinei Równikowej, byłej kolonii hiszpańskiej. O ich pobycie rodzina wie tylko tyle, ile sami opowiedzieli, a oboje - jak na skrytych górali z Huesci przystało - wybiórczo dzielą się wspomnieniami; jakby obu braci zawarło pakt milczenia, jakby na wyspie nic znaczącego się nie wydarzyło. Nic więc dziwnego, że zamiast spytać wprost, Clarence, pod pretekstem badań naukowych, wyrusza na wyspę, obecną w jej życiu od najmłodszych lat. Chce na własnej skórze doświadczyć świata, za którym tęskni się dekadami, i oczywiście dowiedzieć się tego, co nigdy nie zostało powiedziane.
Wątek współczesny płynnie przeplata się z wydarzeniami sięgającymi lat 50-tych XX wieku, kiedy to Kilian, za namową ojca i starszego brata, po raz pierwszy stawia stopę na tej wyjątkowej wyspie, tak różnej od rodzinnego, górzystego Pasolobino. Z początku trudno mu się przyzwyczaić, aż w końcu, zgodnie z przepowiednią, codzienność plantacji Sampaka pochwyci go w swoje sieci, wniknie w skórę, myśli i… serce. Bohater ten znacznie różni się od swoich towarzyszy. Jako jedyny wykazuje zainteresowanie miejscowymi Bubi, szuka ich towarzystwa, zyskuje zaufanie, poznaje kulturę, wierzenia i wyzwania, jakie wbrew pozorom, a może i zamiarom zgotowali miejscowym Hiszpanie i inni cudzoziemcy. Pierwsze lata Kiliana nijak się mają do tego, co można przeczytać w książkach czy gazetach. Dowodzą wyższego stopnia wtajemniczenia, o jaki nie postarali się kolonizatorzy ani w Gwinei Równikowej, ani w innych zakątkach świata.
W “Palmach na śniegu” Gabás skupia się na tej inności i różnicach, które - będąc niesprzyjającym gruntem - w wyjątkowych przypadkach, ale mimo wszystko (i wbrew wszystkiemu) pozwalają wykiełkować więzom, naznaczających na resztę życia, na pokolenia.
Czarne i białe, druga wersja
Powieść Gabás to próba zgłębienia prawdy, zarówno za pomocą Clarence, jak i w poprzednim wieku Kiliana. Nie sposób przyporządkować tej dwójki do którejkolwiek ze skrajnie różnych grup, których przedstawiciele odgrywają drugoplanowe role. Dzięki tym postaciom łatwiej zbliżyć się i do Hiszpanów żyjących w swoich światku na Fernando Poo - czy to plantacji, sklepie, szpitalu czy kościele, oraz do tych, którzy po latach wrócili do ojczyzny. Zainteresowanie obojga kulturą Bubich pozwala poznać zwyczaje zupełnie inne niż europejskie, a przede wszystkim widzieć zamiast Murzynów czy czarnych: Ösé, Simona, Bisilę, Iniko, Lahę i wielu innych. Widzieć osoby, a nie przedstawicieli nieznanego plemienia; równych, a nie poddanych.
Nieopisanym walorem “Palm na śniegu” są aspekty historyczno-polityczne, które Gabás wplata w fikcję. Nie wstydzę się przyznać, że nie miałam pojęcia o nowogwinejskim odpowiedniku Hitlera. Jako Polka, kojarzę obozy koncentracyjne jednoznacznie. Przed tą lekturą nawet nie przyszło mi do głowy, że coś podobnie potwornego mogło się całkiem niedawno (pod koniec lat 60-tych) dziać gdzieś na jakiejś egzotycznej wysepce na Atlantyku, będącej pozornie rodem z raju. To, że autorka poświęciła 10 lat zgłębianiu tematu historycznego dorobku hispanoafrykańskiego (co graniczy z niemożliwością, jeśli nie zna się języka hiszpańskiego) to jedno. Ale dodatkowy wymiar powieści nadaje pewien szczególny aspekt, który przemyca Gabás i który - szczerze mówiąc - zwalił mnie z nóg.
Czytając opisy nowogwinejskiej przyrody i śledząc przeżycia Hiszpanów, nie można się pozbyć wrażenia, że zawierają one coś więcej. Jakby piszący tam był i widział na własne oczy, jakby przeżył to i doświadczył na własnej skórze. Nie mam tu na myśli kunsztu pisarskiego ani przywołanych źródeł historycznych czy literackich. Zieleń Fernando Poo tętni życiem, a rysy charakterów zapisują się w pamięci. Czarno-białe fotografie są jak wyciągnięte z rodzinnego albumu, a wspomnienia tak obfite we wrażenia, jakby kiedyś wydarzyły się naprawdę albo opowiadane były z pierwszej ręki. Posłowie autorki wszystko tłumaczy. I to tak, że mnie zatkało. Nie spodziewałam się, mimo że pewnie mogłam, gdyby “Palmy na śniegu” tak mnie nie wciągnęły. Myślę, że gdyby nie to, co nosiła w sobie autorka, powieść nie robiłaby takiego wydarzenia. Jest ważna, wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Bezapelacyjnie polecam.
+
- (znowu) listy,
- böóbë i wszystko, co się za tym kryje,
- wyjątkowo obrazowy język powieści,
- Ösé, mentor i przyjaciel,
- spojrzenia i gesty, znaczące więcej niż potok słów,
- jedno zdanie, które zmienia wszystko,
- ślady, które nigdy się nie zacierają,
-
- szatkowane boa, brrrr,
- podwójna moralność,
- “Tak wygląda śmierć”,
- niezłomność, upór, duma, stanowczość - zwał jak zwał, ale podjęcie niektórych decyzji i trwanie w nich dla mnie niezrozumiałe…
Komu polecam?
Pierwszą powieść Gabás polecam miłośnikom współczesnej literatury hiszpańskiej, którzy pragną sięgnąć do zapomnianych bądź przemilczanych korzeni. “Palmy na śniegu” spodobają się tym, którzy szukają w książkach głębi, drugiego dna, wielu wersji. Nie polecam czytelnikom czującym się komfortowo w światach, które znają, bo te tworzone przez Gabás są nieprzewidywalne. Odradzam też tym, którzy nie lubią, kiedy książka kończy się nie tak, jak byśmy sobie życzyli. Bo literatura jest jak życie - nie pyta nas o zdanie, zanim się stanie. A później musimy z tym żyć…
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz