“Dwór skrzydeł i zguby” Sarah J. Maas
Huh… Po czymś takim trzeba ochłonąć… Niby “Dwór cierni i róż” oraz “Dwór mgieł i furii” przygotowują czytelnika na ostateczną rozgrywkę, ale takiej siły rażenia nie sposób się spodziewać. Maas udowadnia w trzecim tomie, że z powodzeniem można ją uplasować pośród plejady mistrzów fantasy współczesnego pokolenia. Jeśli autorka sięga po inspirację, to jest nią jedynie głębia jej własnej wyobraźni. Historia jej bohaterów dawno sama się rozhulała, teraz tylko zbiera żniwo - eksploatujące emocjonalnie. Bez względu na to, czy “Dwór skrzydeł i zguby” uzna się za najlepszą część, czy nie, na pewno jest apogeum i swoistym zakończeniem, choć to nie koniec historii Dworów Prythianu.
Po drastycznym zakończeniu drugiego tomu nadszedł czas wyrachowania i wybadania. Jeśli tworzy to iluzję przystopowania, to tylko pozorną. Maas ma tyle asów w rękawie, że zaskakuje, zbija z tropu i kompletnie obezwładnia siły wyobraźni czytelnika. Tej autorki zwyczajnie nie da się przejrzeć. No i dobrze.
Zguba fae
Prythianowi grozi niebezpieczeństwo, jakiego świat nie widział od stuleci. Bohaterowie stawiani są przed wyborami, z których żaden nie jest satysfakcjonujący. Konieczność zmusza do ryzyka, które nie wiadomo, czy kiedykolwiek się opłaci. “Dwór skrzydeł i zguby” w trzech częściach opowiada o przygotowaniach do nieuniknionego, o podstępach i planach, o decyzjach i ich cenach. Los po raz kolejny wymaga od Feyry nieludzkiego poświęcenia, podobnie jak od jej bliskich i przyjaciół. Podstępy knute przez setki lat zmieniają świat istot magicznych w takim samym stopniu, jak wpływają na życie ludzi. Dyplomacja i zawieranie sojuszy przeplatają się ze szpiegostwem i zdradą. Jedne maski są zdzierane, inne jakby przyrosły do skóry. To, co nadejdzie, jest nie do przewidzenia.
Trzeci tom jest równie rewelacyjny, co poprzedni, choć z racji punktu kulminacyjnego postawiłabym go jeszcze wyżej. Do głosu dochodzą moce, o jakich nie śniło się bohaterom (no, może niektórym), co wyostrza zmysły czytelnika i wzmaga jego empatię. Każdy z bohaterów dolewa oliwy do ognia, każdy uchyla rąbka jakiejś tajemnicy. Postacie rozwijają się albo pokazując prawdziwą twarz, albo tak wiarygodnie wchodząc w role, że bomby, które zaczynają wybuchać jedna po drugiej, zbijają czytelnika z pantałyku - kompletnie. Można sobie pluć w brodę, że czegoś się nie zauważyło albo na coś samemu się nie wpadło, ale w żadnym wypadku nie psuje to zaangażowania w lekturę, ba, wręcz je wzmaga!
Jestem pełna podziwu dla Sarah J. Maas za to, co stworzyła. Kupiła mnie w zupełności - tak, od pierwszego tomu, choć wtedy nawet się nie spodziewałam, jak bardzo mnie ta historia porwie. Fantastyczna, niezapomniana, jedyna w swoim rodzaju - powieści Maas o Prythianie dają to, czego szuka się w książkach, a co nie zawsze jest się w stanie nazwać właściwymi słowami. Dla mnie fenomen, i tyle.
(Po) Co dalej…?
Czwarta część czeka na samej górze przeczytanego już stosu. Od pozostałych różni się gabarytami, co już dawno wprowadziło mnie w konsternację… I oto mam dylemat: czytać dalej, czy odetchnąć? W żadnym razie nie chcę, żeby zniszczyła mi aktualne wrażenie. Choć zżera mnie ciekawość, co może być dalej. Mimo że ta seria spokojnie mogłaby się skończyć na “Dworze skrzydeł i zguby”… Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, uznaję pierwszą ‘trylogię’ Maas za bezapelacyjnie bezkonkurencyjną. Ta względnie młoda, amerykańska autorka nie dość, że zaklina czas, jaki spędza się na lekturze, to potrafi wyryć na czytelniczej duszy emocje, które pojawią się na każde wspomnienie jej książek.
+
- dramatyczne wejścia i niespodzianki, znowu,
- spotkania po 50ciu latach rozłąki,
- małżeństwo i więź godowa jako mieszanka wybuchowa,
- groźne warkoty,
- przedwojenne pertraktacje w wydaniu fae - to trzeba przeżyć!
- kolejny monolog, który zmienia wszystko,
- Książę Kupców,
- bez względu na to, jak banalnie to zabrzmi: miłość i przyjaźń - piękne…
-
- postacie, które podświadomie się tłumaczy i broni, a one zawalają na całej linii,
- przeszkody nie do pokonania, które w pewnym momencie są na wyciągnięcie ręki - jakoś tak za prosto, za szybko,
- krew, dużo krwi, i niezawinione śmierci… no ale taka jest wojna.
Komu polecam?
Książki Maas z serii o Dworach polecam każdemu, kto potrafi (i pragnie) wnikać w przedstawiony świat - bez względu na to, a może zwłaszcza dla tego, jak bardzo oderwany jest od rzeczywistości. Nie polecam komuś, kto nie rozumie czytelniczego zatracenia się albo nawet się o to nie stara. Seria Maas zachwyci miłośników postaci, których nie da się lubić od razu, którym nie ufa się w ciemno, które nie są takie, jak się wydaje, i zawsze, ale to naprawdę zawsze mają w zanadrzu coś obezwładniająco-zaskakującego. Fantastyczna przygoda. Fan-ta-stycz-na!
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz