“Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” Mery Spolsky
Tego debiutu lepiej nie oceniać po okładce, bo ani przewrotny tytuł, ani stonowana szata graficzna nie zwiastują pozytywnego kopa, którym częstuje czytelników autorka. Zbiór przemyśleń w różnych formach i kształtach, dający po oczach jak modne neony, to znowu trącający czułe struny, skrywane przed całym światem – Mery Spolsky trudno ubrać w słowa. Najlepiej, jak sama przemówi jej artystyczna dusza, której myśli aż chce się (po)słuchać.
O czym jest “Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj”?
Dlaczego ta książka?
Zachciało mi się czegoś dziewczyńskiego – nie kobiecego, nie babskiego, a właśnie takiego: lekkiego, nowoczesnego, pozwalającego albo bez zastanowienia się z czymś zidentyfikować, albo zdecydowanie od czegoś odciąć. I wyszło! Nigdy wcześniej nie 'spotkałam' Mery Spolsky, ale ktoś postarał się o magnetyzującą promocję jej książki.
W moim guście
Meandry myśli Mery Spolsky wciągają jak paczka Haribo (dla mnie na zawsze: gumisiów, nie żelków!) albo kolejna netflixowa superprodukcja, najchętniej (mini)serialowa. Podobał mi się potok słów, wspominki, skojarzenia i wnikliwe spostrzeżenia. Nie wiem, czy autorka faktycznie chciałaby usłyszeć, że ktoś też tak ma, jak ona, ale ja kilka razy podpisałabym się pod jej wynurzeniami obiema rękami. Ujęło mnie, jak pisała o rodzicach i prawie piała z podziwu dla kobiet. Z asertywności, a zwłaszcza mówienia nie i... każda z nas powinna odebrać szkolenie przed przyjściem na świat. Nie zraziły mnie myśli ani czarne, ani pokraczne, bo wszystkie te odchyły do siebie pasowały, niczym żarówiaste barwy komplementarne. A wydana książka została fenomenalnie!
Albo i nie (dla mnie)
Nie czytam poezji ani żadnego rodzaju tekstów eksperymentalnych. Dźwięczność, rytm i rymy (!), wszechobecne w tekście otwierającym książkę, prawie doprowadziły mnie do rozpaczy, bo kompletnie nie potrafiłam odnaleźć się w tym brzmieniu, czułam się wręcz osaczona. Pasowało to do Mery Spolsky, ale mnie ucieszyło, że był to tylko wybryk na dzień dobry. Wolę nie myśleć, w jaki nastrój wpadłabym, gdyby cała książka napisana była w tym stylu.
Komu polecam?
Polecam koneserom życia, którzy wiedzą, jak smakuje letnie wino pite z gwinta na plaży w Kuźnicy (albo na innym odludziu), kochają karmelowe stwory i siebie też, chociaż czasem. A tak poważnie to “Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj” będzie uzupełnieniem imidżu Mery Spolsky jako wszechstronnej artystki, ale też młodej kobiety. Nie polecam, jeśli ktoś nierozerwalnie przywiązany jest do linearności książki, bo w wypadku tej mógłby dostać oczopląsu. Mnie, konserwie, całość zaskakująco się podobała: trochę przypomniała, a przede wszystkim popchnęła do tego, żeby częściej cieszyć się z codzienności wokół, ze wszystkimi jej absurdami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz