“Vir” Aleksandra Tabor
Debiutancki "Vir" bez pardonu ani hamulców wciąga w realia wielu młodych ludzi, na których Warszawa działa jak lep na muchy. Pogoń za karierą, wyjątkowością i szeroko pojętym szczęściem spędza bohaterom sen z powiek. Jedni płyną na fali, inni się topią, a czytelnik patrzy na to (z politowaniem?) i może pomyśli: dlaczego oni sobie to robią? Jak tak można? Ano można. Podobnie jak praca w korpo i życie w wielkim mieście, z całą swoją prawdziwością i dosadnością – "Vir" nie jest dla wszystkich.
O czym jest “Vir”?
Książka Tabor opowiada historię jednej z wielu (a może nawet jednej z nas, choć kto by się dobrowolnie wychylił?): Anna wynajmuje małe mieszkanie z koleżanką i szuka szczęścia, lawirując między pracą w korporacji a imprezami z coraz to nowym towarzystwem. Stara się 'ogarnąć' ogrom obowiązków, którymi jest zawalana przez szefową, i szybko wpada w błędne koło: praca do późna, zabieranie służbowego laptopa do domu, niezdrowe odżywianie, brak snu, humoru, aż w końcu celu w życiu. Bohaterka pragnie miłości i stabilizacji, ale sama sobie rzuca kłody pod nogi, ignorując znaki ostrzegawcze i pakując się w relację, której nazwanie 'skomplikowaną' byłoby zbędną kurtuazją. "Vir" opowiada o tym, jak można się wyrwać z tego obłędu, albo i nie.
Dlaczego ta książka?
W moim guście
Odpowiadała mi tematyka, bo nie jest mi obca, choć do korporacyjnego świata trafiłam przypadkiem, a robienie kariery nigdy nie było moim marzeniem. W moim guście są postacie potłuczone, w żadnym razie kryształowe. Rozterki głównej bohaterki, nakręcanie się, odgrywanie w głowie scen albo sytuacji z przeszłości, dzielenie włosa na czworo i doszukiwanie drugiego dna – o tym mogę czytać. Kolejny plusik za to, że Tabor skłoniła mnie do pobieżnej autorefleksji i pozwoliła odetchnąć z ulgą, a kilka razy nawet rozbawiła (niech pierwszy rzuci kamieniem, kto na początku 'kariery' nie pił kadarki! albo jakiegoś monopolowego nie omija łukiem). Najbardziej podobał mi się punkt zwrotny w powieści, bo potem już "Vir" faktycznie czytało się dość lekko. Ale jeśli chodzi o całość...
Albo i nie (dla mnie)
...to jestem na nie. Czuję się zmęczona lekturą, a przynajmniej jej pierwszą połową. Niby "Vir" nie odzwierciedla wyobrażeń korporacji z gazet, filmów i seriali (jakich, ja się pytam?), ale gdyby się przyjrzeć, to historię Anny gdzieś już się słyszało/widziało/czytało. Wstrząsnął mną sposób, w jaki bohaterka traktuje samą siebie, mówiąc o sobie 'pasztet', żyjąc w syfie, nie szanując się. Jak młoda kobieta może się tak zapuścić...? I żeby było jasne, nie jestem za stylizowaniem siebie na nie wiadomo kogo, przedłużaniem, wygładzaniem i wstrzykiwaniem. Chodzi mi o poszanowanie zwykłej, ludzkiej godności (własnej). Nie, stop, nie będę się nakręcać, choć jeżę się na samo wspomnienie. Mordor na Domaniewskiej i nocne życie Warszawy to nie mój świat. Po "Virze" mam przesyt.
Komu polecam?
Jeśli polecam, to tylko korposzczurom (korposzczurzycom), którzy opanowali sztukę zamykania laptopa służbowego o 16 czy 17 i zostawiania pracy w pracy. "Vir" to z jednej strony powieść dla czytelników z dystansem, a z drugiej – dla tych, którzy są częścią machiny i potrzebują solidnego kopa, żeby z niej wypaść, choćby obici. Nie polecam, jeśli ktoś szuka lektury lekkostrawnej, wprawiającej w dobry nastrój i pozwalającej poćwiczyć empatię zamiast współczucia. Aleksandra Tabor może i wiernie odzwierciedliła rzeczywistość, ale kto zna taki świat z autopsji, chyba nie będzie miał frajdy z zagłębiania się w jego kolejną wersję.
O nie, to ja zdecydowanie po autopsji nie chciałabym wgłębiać się w tajniki teorii. Mordor poznałam, podziękowałam, przeniosłam do archiwum życia i tam niech zostanie. A wir... oglądam na szczęście tylko w pralce. Podziwiam wytrwałość w lekturze!
OdpowiedzUsuńMordoru nie poznałam, więc wnioskuję, że mogło być gorzej :D A wytrwałość to w życiu praktykuję... Ta książka przypomniała mi, co ważne, a co lepiej odpuścić ;)
Usuń