"Szepty" Jakub Małecki i inni
Pomaga się nie po to, żeby o tym trąbić, ale o takiej publikacji jak "Szepty" powinno być głośno. Oprócz szczytnego celu, wspólnym mianownikiem zebranych w tej antologii opowiadań jest chyba tylko to, że traktują o rzeczach, sytuacjach i zdarzeniach, o których z rozmaitych powodów głośno się nie mówi. Poza tym są niczym osławione pudełko czekoladek – nie wiadomo, na co się trafi. Jedni to lubią, inni nie, choć w tym wypadku cel uświęca środki, nieprawdaż?
Z reguły nie czytam opowiadań, ale w "Szeptach" znajdują się teksty kilku autorów, których nie miałam jeszcze okazji poznać, a od dłuższego czasu chciałam. Jakuba Małeckiego poznawać ani przedstawiać nie muszę. Narastająca niepewność w "Szepcie" osacza i nie puszcza do samego końca. Ten zaś zostawia czytelnika pogniecionego wewnętrznie, gdzieniegdzie podartego i lekko słonego. Mało który pisarz potrafi tak silnie wiązać ze swoimi bohaterami, tak potrząsać i zapadać w pamięć.
W "Szeptach" tajemnicze, nawet baśniowe światy przeplatają się ze słowiańskimi obrządkami i zapomnianą starą magią, ale też wyobrażeniami szatańsko-apokaliptycznymi czy rzeczywistością, której jesteśmy świadomi, choć wolelibyśmy nie zauważać. Przypomniałam sobie smak niemieckiej czekolady z dzieciństwa, smutno uśmiechnęłam się przy sprytnym twiście w "Kłamstwie", ale najbardziej chyba wzruszyłam potęgą przypadku w "Zrzucie".
"Szepty" to nie piętnaście pogodnych opowiadań, po których odzyskuje się wiarę w ludzi albo nadzieję, motywację czy cel w życiu. Większości wcale lekko się nie czyta. Niektórych najchętniej by się nie kończyło. Ale tym razem nie to jest najistotniejsze. Polecam, bo pomagają. Chociaż nie trzeba (lubić) czytać, żeby wspierać WOŚP. A liczy się każdy grosz!
Polecam pomagać. Zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz