"Zaklinaczka butów" Helena Rubczak
Niby
każda kobieta ma specyficzny stosunek do obuwia - noszonego,
zauważanego i pożądanego. Są też takie, które ulubioną parę
noszą, aż dosłownie zedrą podeszwy, a później znowu kupują ten
sam model. Albo jeszcze inne, które wyruszając na zakupy wprawdzie
mają konkretne wyobrażenie, wracają jednak zachwycone z parą
zupełnie innego rodzaju. Helena Rubczak wylewnie opisuje w swojej
książce przypadki ekstremalne, niektóre podobno z autopsji. Tu
można sparafrazować pewne angielskie
przysłowie: najlepiej pozna się kogoś, chodząc w jego butach...
Nie wiem, czy sama kupiłabym "Zaklinaczkę butów", ale jej okładka pewnie przykułaby moją uwagę i kolorystyką, i tematem. Przyjechała na moje nowe poddasze razem z pierwszymi gośćmi, wepchnęła się w kolejkę i została pochłonięta.
Obuta
Już
przy okazji "Grandu" Wiśniewskiego wspominałam o
ambiwalentnym uczuciu, kiedy czyta się o czymś, co kojarzy się z
samym sobą. Na szczęście w tym przypadku było to raczej zabawne
niż krępujące. Bądź co bądź, przemilczeć się nie da. W
pierwszej części autorka pisze o swojej butomanii, którą zalicza
do wyznaczników swojej wyjątkowości. Najpierw pojawiają się
obrazy i sytuacje z jej życia. A później…
Błękitne
tenisówki z dzieciństwa, jeszcze na przylepiec; długoletnia walka
o pierwsze wymarzone chodaki, horror dla chudych i wiecznie
skręcanych kostek; faza fascynacji kowbojkami - pierwszymi
zamszowymi, noszonymi nawet do spódnicy w szkocką (!) kratę, a
drugie 'prawdziwymi', jak z filmów ("Zaklinacz koni"…),
o 3 numery za dużymi. W międzyczasie paskudne ortopedyczne półbuty,
(roz)sznurowywane godzinami. Sytuacja pogarsza się, gdy w
nastoletnim życiu pojawiają się obcasy (po adidasach świecących
podczas skakania w gumę i modnych w latach 90tych koturnach), i
SATC. Kieliszki (tu: rodzaj obcasa) od butów do tańców
latynoamerykańskich stoją dwa tygodnie na granicy, a te do
standardu muszą jechać z samych Włoch. Myślicie (tu: do kobiet),
że to coś dziwnego?
Pociesza
mnie myśl, że butnych historii jest w moim życiu setki mniej niż
książkowych. Poznajcie "Zaklinaczkę butów" i jej
'pacjentki'.
But(ob)sesja
Co
robisz, gdy się budzisz, a sen jest jawą? Nie wierzysz. Chyba, że
pokój wypełniony jest spełnionymi marzeniami (tu: oczywiście
butami). Czas najwyższy na sesję u 'specjalisty', najlepiej
wyleczonego z tej samej obsesji. Zakwalifikowane zostają:
pesymistyczna Laura, wioząca kozaczki za kilkaset funtów prosto z
Londynu - oba lewe; altruistka Beata, pokazująca pazur jedynie,
jeżeli w grę wchodzą buty; orientalna Julia z nogami sięgającymi
przeciętnej Polce do pach, co nie niweluje jej kompleksu (rozmiar
37); sentymentalna Gina, która o mankamentach figury najchętniej
zapomina w nowych botkach Fendi - mimo ich dwóch różnych odcieni;
femme fatale Helena, nienawidząca szpilek dopiero po 11 latach pracy
krupierki. I, o dziwo: próżny Borys, biegający boso po Rio w
poszukiwaniu limitowanych pantofli ze skóry aligatora, zakupionych i
zgubionych.
Diagnoza:
butomania, -frenia, etc. Kuracja: wyśniona para butów, ostatnich
pożądanych (tzw. butośnienie). Brzmi banalnie? Ale oryginalnie.
Buty to tylko pretekst. Książka opowiada z dystansem o sidłach,
które sami na siebie zastawiamy, nie potrafiąc spojrzeć w lustro.
Tytułowa zaklinaczka to tylko pomocna dłoń, albo jak kto woli: kop
za drzwi w lepsze, bo własne i prawdziwe życie. Przywary i obsesje
są przecież taką samą częścią nas, jak cele i marzenia.
Wada zaletą, czyli dlaczego świat (nie) kręci się wokół butów
Helena
Rubczak, jak na rasowego, butem naznaczonego PR-owca przystało,
zmienia wadę w zaletę. Robi to dwojako: pisze, bo lubi, i tak, żeby
hiperbolizacje uświadomiły czytelnikowi (a nawet autorowi)
śmieszność niezdrowych nawyków oraz możliwości, które stoją
przed nami otworem. Z fantazją i precyzją, (żeby pozostać w
obuwniczej tematyce) godną Manolo Blahnika albo Jimmy'ego Choo,
opisuje historie zabawne, wstydliwe, kompromitujące albo zwyczajnie
obciachowe. Stworzeni przez nią bohaterowie, jeżeli nie są
wyjątkowi, to tym bardziej starają się tacy być. Aż zrozumieją,
że szczęśliwi będą dopiero kiedy przestaną gonić, udawać czy
łudzić się. Wprawdzie z dużą pompą, ale każdy dostaje jednak
szansę ruszenia dalej drogą, którą sam sobie wybierze. Nawet bez
butów. Albo w szpilkach, botkach, balerinach, klapkach, kaloszkach,
kapciach…
+
- lekki język, obrazowość i słowotwórstwo,
- polska rzeczywistość - w odrobinę światowym wydaniu,
- dystans, humor i pomysłowość,
-
- męczący druk – przypomina lektury albo podręczniki z podstawówki,
- dramatyzm w poważnym tonie, który lekko mąci relaksującą lekturę (śmierć, zabójstwo, HIV...),
- zmiany orientacji, horrendalne spadki i inne idylliczne/baśniowe/nieżyciowe zakończenia.
Komu
polecam?
Definitywnie
dziewczynom i kobietom ze znaczną tendencją do kierowania wzroku w
stronę stóp… Wprawdzie nie potrafię sobie wyobrazić czytania
opowiastek Rubczak na głos, na babskim wieczorze, ale z pewnością
spodobają się one wielbicielkom "Wyznań zakupoholiczki" i Carrie
Bradshaw. Lektura na słońce i koc, do dobrego drinka i fikuśnych
przekąsek, na otrzeźwienie i postawienie na nogi. Nawet bose.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz