“Przekręt” Paulina Świst
Postacie, rozproszone dotychczas po wszystkich poprzednich książkach Pauliny Świst, wreszcie spotykają się w tym samym miejscu i czasie. Tyle samców alfa vel królów tańca jeszcze się nie puszyło na korytarzu tej samej prokuratury. Kibicują im kobiety z mózgami i językami, których nie ukryje nawet – a zwłaszcza – blond-kamuflaż. Tym razem pozory nie mylą: kroi się coś grubego. A Świst najlepsze zostawia na koniec. Zwykle.
“Przekręt” przemawia na korzyść tezy, że nieważne jest to, jak się zaczyna… a resztę każdy sam sobie dopowie. Pierwsza część z tej serii (“Karuzela”) była zdecydowanie najbardziej zamotana i najmniej efektowna, choć chyba jedynie po to, żeby następna, “Sitwa”, zatarła mylne pierwsze wrażenie. Teraz miała być “Korona”, tylko nie ta, a tymczasem pojawiły się konsekwencje pozwalające rzeszom fanów liczyć na to, że ostatnie starcie jeszcze przed nimi. Bo jak tu się pożegnać z taką paczką?
Szybko i bejsboleśnie
Śwista albo zna się i uwielbia, albo skreśliło za pierwszym podejściem. Podobnie polaryzują bohaterowie jej książek, chociaż po wstępnej selekcji czytelnicy raczej skłaniają się ku przychylności. Wspólne działania prokuratorów, komisarzy, podejrzanych i wpychających się wszędzie, aroganckich adwokatów aż się proszą o problemy. Większość z nich ‘przekręt’ mogłoby mieć na trzecie imię – w ramach wyznawanych zasad i z poszanowaniem prawa, oczywiście. Czego o ich przeciwnikach powiedzieć nie można.
Dzięki wybuchowej mieszance charakterów i różnorodnych przedmiotów – bądź podmiotów – pożądania, książkę kończy się, ledwo się ją zaczęło. Sekscesy momentami spowijają spojrzenie ostrą mgłą, jednak autorka, która rozrywkę czytelnika stawia na pierwszym miejscu, nie traci z oczu machiny, wprawionej w ruch już w “Karuzeli”. Szacun, bo żeby ogarnąć to towarzystwo wzajemnej adoracji, trzeba mieć… siłę przebicia. Ale o tym, że “Ona maaa (…)”, chyba już pisałam?
Nie mam się do czego przyczepić – poza sceną z bejsbolem, która nawet we mnie, (nie)spokojnym człowieku, wywindowała agresję na doprawdy zawstydzający poziom. Zaczynam jednak kręcić nosem, bo mimo powrotu starszego Wyrwy (dziękuję!!!), nie buchnęłam śmiechem, jaki pamiętam z serii prokuratorskiej. Może ta wciągająca sensacyjna oczka stępiła mój zmysł humorystyczny, a może to Świst rozpuściła swoje owieczki jak dziadowskie bitche.
Jakby nie było, ja ją lubię, a po ostatnim live’e to już w ogóle. Torba landrynek!
- dedykacja <3
- “babskie interpretacje prostych rzeczy” i inne celne strzały,
- kobiety z mózgiem i faceci, których (zazwyczaj) trzymają w garści,
- akcja i sprytne splecenie wszystkich istotnych wątków,
- koniec, wiadomo!
- bejsbol – aż mnie wzdryga, choć rozumiem, że czasem trzeba (ale wolałabym bez takich drastycyzmów).
Komu polecam?
Serię z “Przekrętem” polecam tym, którzy wolą więcej sensacji niż seksu, preferują pyskówki zamiast dyplomacji i rozumieją, że czasem pięści przemawiają jaśniej niż najbardziej cierpliwy retoryk. Wrażliwi na sceny czy krew chyba aż tak daleko nie dotrwają. Kontynuacja może się nie spodobać komuś, kogo od pierwszego wejrzenia irytowali Olka i “Orzeł”, ale skoro ja ich przełknęłam, to chyba żaden wyczyn. No a pretendentów do grania pierwszych skrzypiec jest wielu – w parach!
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz