"Die Schattenschwester" Lucinda Riley
[PL: "Siostra cienia"]
Historia sióstr o imionach Plejad zatacza kolejne koło, a do głosu dochodzi najcichsza z nich. Zamiast na egzotyczną ekspedycję, Riley zabiera czytelnika w podróż po edwardiańskiej Anglii. Urok tej części skupia się w skomplikowanych wnętrzach osób, które preferują coś przemilczeć, niż zabrać głos. Traumy, tęsknoty, zmiany niczym ruchy tektoniczne i próby nadrobienia straconego czasu czynią historię Star równie absorbującą, co opowieści z innego końca świata.
Dla pewnych osób ich wewnętrzny świat jest jedynym miejscem, w którym są sobą – nie wstydzą się mieć własnego zdania czy przedzierać się przez mętlik myśli. Właśnie taka jest trzecia z sióstr, Star. Cicha, ustępliwa, zawsze w cieniu CeCe, z którą pojawiła się w domu Atlantis. Obie są jak ogień i woda, przy czym łączy je tak specyficzna relacja, że jedna na drugą potrafi wpłynąć może nie kojąco, ale tak, jak ona tego akurat potrzebuje. Tylko czy takie przywiązanie nie zakrawa na współuzależnienie? Nie ukrywam, że głośna, dominująca i nieokiełznana Cece działa mi na nerwy od "Siedmiu sióstr"...
Za to Star roztacza aurę, która przyciąga. Jej milczenie skłania ludzi do mówienia, i to więcej, niż by chcieli, a często jednosylabowe odpowiedzi wprowadzają w większą konsternację, niż niejeden rozbudowany monolog. Star mówi przez to, co robi: troskę, dbałość o szczegóły, oddanie, dostosowanie się do panujących warunków. Strasznie byłam ciekawa jej historii! A miłość do książek tylko potwierdziła, że znajdę w "Siostrze cienia" coś bliskiego memu sercu.
Na początku sagi myślałam, że spośród tylu sióstr z łatwością wybiorę tę, z którą się identyfikuję. Tymczasem im bardziej poznaję historię osobliwej rodziny Pa Salta, tym większe mam dylematy. Zapytana ostatnio przez bliską koleżankę, który tom najbardziej mi się dotychczas podoba, nie wiedziałam, co odpowiedzieć! Bo przecież pierwsza część jest o najstarszej, opiekuńczej siostrze; w drugim ten balans między wzlotami i upadkami; teraz w trzecim robienie, zamiast mówienie niektórych rzeczy... Choć przed przygodą z CeCe jestem w miarę spokojna i nie spodziewam się punktów stycznych między życiem/charakterem moim a bohaterki. Zobaczymy.
Jedyne, co mogę zarzucić Lucindzie Riley, to tkanie opowieści przez setki stron, a potem niespodziewane odcinanie nitki – i gotowe. Chociaż na szczęście przeszłość, nawet już odkryta, nie daje się tak łatwo odłożyć do akt. A koniec każdej części zwiastuje początek następnej... Strach pomyśleć, co przyniesie ostatnia. Póki co – piękna, bogata i wartościowa wędrówka w towarzystwie Riley. Chwilo, trwaj!
A może też…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz