"Die verschwundene Schwester" Lucinda Riley
[PL: "Zaginiona siostra"]
Wreszcie pojawia się ślad, który od początku serii stanowił największy znak zapytania. Za to historia – zamiast klarowna – staje się jeszcze bardziej zawoalowana. Dynamika akcji, (kontrolowany) chaos, mnogość bohaterów oraz miejsca, do których dziejów trzeba (dosłownie) dotrzeć, są z jednej strony pasjonującą przygodą, a z drugiej – punktem kulminacyjnym, bezlitośnie pozostawiającym czytelnika samemu sobie; myślom i spekulacjom. Wiedzieć więcej wcale jeszcze nie znaczy wiedzieć wszystko...
Ja się za to cieszę, że zaczynałam serię, wiedząc, że kompletna będzie dopiero od tego (oryginalna wersja) albo przyszłego roku (polskie i niemieckie wydanie). Nawet nie chcę się zastanawiać, jaka byłaby moja reakcja, gdybym o "Historii Pa Salta" dowiedziała się dopiero na ostatniej stronie "Zaginionej siostry". Wystarczy, jak zaaferowała mnie ta część.
Zdawałoby się, że ostatnia wielka tajemnica ujrzy światło dziennie, ale nic bardziej mylnego. Autorka wodzi czytelników od pierwszego tomu po wspomnianą ostatnią kartę tego. Ta wielogłosowa opowieść szybko nabiera tempa i rozmachu, sceneria już na początku zmienia się może nie jak w kalejdoskopie, ale na pewno w spektrum kontynentalnym. Kiedy już akcja skupi się na właściwym miejscu, wcale nie zwalnia. Nic nie toczy się tak, jak się zakłada. Każdy wątek wnosi coś do wielkiej konstrukcji, do której klucz miał tylko Pa Salt. A skoro o nim mowa: śledząc poczynania bohaterek, po raz pierwszy zapomniałam o wypatrywaniu choćby cienia Pa Salta.
Mimo że fragmenty o irlandzkim dążeniu do niepodległości czytałam z niesłabnącym zainteresowaniem, to dylematy pojawiające się we współczesnych wątkach tknęły mnie dotkliwie. Czy wystarczyłoby udać się na drugi koniec świata, żeby uciec od przeszłości? A może samemu trzeba dać jej spokój? Pogodzić się? Odłożyć ad acta? Ważne jest wiedzieć, kim się jest, choć ktoś, kogo wiedza i wyobrażenie o swoim pochodzeniu nigdy nie zostały zachwiane, może nie potrafić tego nie zrozumieć. A rodzina? To geny, krew? Rodziny się nie wybiera? Nie tylko ta skomplikowana, fikcyjna historia autorstwa Lucindy Riley dowodzi, że może być dokładnie odwrotnie... Jak tak siedzę i jeszcze przeżywam, to dochodzę do wniosku, że lepszego przedsmaku przed grande finale autorka zafundować swoim fanom nie mogła. Wyszło najwłaściwiej. I nie pokuszę się o wybór najlepszej części, bo nie jestem w stanie. Może za kilka miesięcy będę?
Osobliwe jest rozstać się z pewnym wykreowanym światem po ponad pięciu tysiącach stron... Przemyślę, ochłonę, i przygotuję się na ostatnią podróż w gwiazdorskiej obsadzie: w towarzystwie Lucindy Riley, jej Atlasa i jego Plejad. Wspaniała saga. Wznosząca wewnętrznie.
A może też…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz