"Pozwól odejść" Kristin Hannah
Gdzie się podziały świetliki z "Firefly Lane"? Druga część tej na wskroś dziewczyńskiej historii może i nie zaczyna się tam, gdzie skończyła pierwsza, ale drąży ostatni wątek do bólu. Wokół bohaterów panuje tyle ciemności, że momentami odechciewa się czytelnikowi w nią brnąć. Ale co trzeba, kiedy przestaje się wierzyć? Jakby to powiedziała połowa duetu TullyiKate: nie porzucać nadziei. A Kristin Hannah umie zapalić światełko jak mało kto.
"Pozwól odejść" to mimo całego cierpienia i z(a)łamania bohaterów, piękne i chyba potrzebne zwieńczenie historii dwóch przyjaciółek, które poruszyły miliony. To opowieść o miłościach nawet nie wystawionych na próbę, prędzej roztrzaskanych; o tym, że czasem nic nie nauczy bardziej, niż dotknięcie dna; oraz o nadziei, której mało kto nie straciłyby w opisywanych przez autorkę okolicznościach.
Ta część historii toczy się nielinearnie. Zaczyna 4 lata po ostatnim wątku "Firefly Lane", ale wraca i do niego, i do bardziej zamierzchłych czasów – przede wszystkim wspomnień, które nie miały szansy opowiedzieć swojej wersji wydarzeń. Relacja matka-córka to nie mój temat, w żadnej konstelacji. Nie omijam, ale też nie potrafię się wczuć. Tu naobserwowałam się tyle... tu można popatrzeć z innej perspektywy i przypomnieć sobie, że nasza nie jest jedyna (właściwa?). Pierwszym zaskoczeniem była dla mnie Tully. Nie polubiłam jej bardziej, ale dałam drugą szansę. W którymś momencie, mimo początkowego poruszania się po omacku przez urywki teraźniejszości, chaotyczne myśli i pomieszane sceny, w końcu wciągnęła mnie i ta część historii.
Może Kristin Hannah stanie się moją drugą Jojo Moyes? Bo jej 'tylko książki' są trochę niewiarygodne, trochę magiczne, ale tak naprawdę przepełnione prawdziwą miłością, którą trzeba się w życiu karmić – bez względu na źródło. Trochę skrzydeł mi tą historią dodała, ta Hannah.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz