"Czarownice z Eastwick" John Updike
Pełnia, długie letnie noce, spadające gwiazdy... i w łeb wzięły plany czytelnicze. Stosik został przesortowany, bo zachciało mi się wiedźm. Zwłaszcza że w pracy znowu regularnie słyszę 'Kleine Hexe' (czyli mała czarownica, ale mnie nie pytajcie, dlaczego... ;). Może i "Czarownice z Eastwick" to nie lektura typowo letnia, ale miało być babskie lato, więc jest: przyjaźń, zazdrość i zmowa, fascynacja, erotyzm oraz magia wymykająca się spod kontroli. Czyli esencja kobiety z dodatkowym bonusem, w imponującym literackim stylu.
Przeczytałam i muszę przyznać, że czuję lekki niedosyt. Nie jestem pewna, czy właściwie zinterpretowałam ostatnie zdanie, a do tego doszukiwałam się postaci z piekła rodem niezupełnie tam, gdzie umiejscowił ją Updike. Niemniej jednak zaraz zaczynam drugą część, po krótkiej przerwie na film prawie tak stary jak ja. A furiat Nicholson przeszedł w tej roli samego siebie...
Od d...rugiej strony
Na Updike'a trafiłam oczywiście przypadkiem, na tegorocznych Dniach Książki Kieszonkowej. Najpierw wpadła mi w oko naszpikowana szpilkami okładka, później przypomniałam sobie, że przecież kiedyś był taki film. Zadowolona, kupiłam... drugi tom. I zaczęły się poszukiwania pierwszego, już w Polsce. Spełzły na niczym. "Czarownice z Eastwick", wydane w 2008 roku przez Dom Wydawniczy Rebis, są praktycznie nie do dostania, ani w ich księgarni internetowej, ani w innych. Bulwersujący bilans: film jest wszędzie, a pierwszy tom tylko mignął mi na jakiejś aukcji. Rzuciłam się na wersję niemiecką i moja fascynacja wielokrotnie złożonymi słowami i zdaniami w tym języku tylko się pogłębiła.
Trzy czarujące wdówki. I on.
Poznajmy 'czarujące' panie: uległą, ale jadowitą Jane Sssmart, zdeprymowaną, apatyczną Alexandrę Spoffort i śliczną Sukie Rougemont, targaną wiecznymi wyrzutami sumienia. Tak różne, a tyle je łączy. Były mąż tej pierwszej dynda pod sufitem w piwnicy i jako specjalny składnik dodaje pikanterii niektórym eliksirom. Po eks-mężu drugiej została kupka kolorowego kurzu w słoiku po dżemie, a trzecia wkomponowała swojego w plastik i używa jako zastawy stołowej. Wszystkie są matkami, kochankami i przede wszystkim czarownicami. Z tym że żadna nie ma kota, przynajmniej jako zwierzaka domowego.
Akcja powieści rozgrywa się w Eastwick - niewielkim, cichym i pozornie spokojnym miasteczku na Rhode Island, gdzie wszyscy wszystko wiedzą. Nic więc dziwnego, ze sprzedaż zaniedbanej posiadłości, którą przypływy całkowicie separują od otoczenia, wzbudza zainteresowania na miarę wiadomości roku. Pojawia się on - Darryl Van Horne – ekstrawagancki nowojorczyk, obeznany w pop art kolekcjoner (nie tylko) sztuki, młody duch w zniszczonym zachciankami ciele. W takim miasteczku jak Eastwick nowy mieszkaniec wzbudza zainteresowanie i pożądanie, bez względu na to, jak intensywnie ślini się przy mówieniu albo na jak perfidne komentarze sobie pozwala. Wślizguje się w małomiasteczkową wspólnotę i umiejętnie mami każdą z głównych bohaterek, grając w grę na tylko sobie znanych zasadach. Wyzywa je, motywuje, łechta ich poczucie wyjątkowości, dając im w rzeczywistości po 1/3 siebie. Różnych rzeczy można się spodziewać, ale niekoniecznie tego, co wykombinował Updike.
Opary, orgie i omamy
Przyjaźń jest piękna. Gorzej, jeżeli wśród przyjaciółek, zwłaszcza obdarzonych wyjątkowymi talentami, ktoś celowo zasieje ziarno niezgody. A posiadłość Lenoxów stwarza idealne warunki do zrealizowania misternego planu jej lokatora. Najpierw niedostępność, później pogłoski o ekskluzywnych zaproszeniach. Niedomówienia i niecierpliwe oczekiwanie. Gra wstępna, ekstaza. Czarodziejski, dotychczas hermetycznie zamknięty krąg otwiera się na nowe doznania i kształty. Sabaty, jakie zwykły urządzać sobie Jane, Lexa i Sukie, zmieniają się w nasączone seksem, nakrapiane wyszukanymi alkoholami wieczory w oparach cannabis, którym towarzyszą dogłębne westchnienia dobiegające (także) z głośników. Summer time.
Coś niedobrego wisi w powietrzu, co po prostu musi się zdarzyć. O orgiach odchodzących w willi Van Horne'a grzmią najbardziej przykładne mieszkanki Eastwick. Nawet między czarownicami, dzielącymi się dotychczas wszystkim, niby niezauważalnie, a jednak napięcie zaczyna narastać, aż w końcu emocje eskalują. Nie trudno sobie wyobrazić, do czego zdolna jest wkurzona wiedźma albo zamroczony kochanek. Nie wspominając już o komplikacjach i spięciach, kiedy z trójkąta robi się czworokąt... Zaklęcia zostaną rzucone.
Czarowniczych ciekawostek język
Czym różni się naga czarownica od 'zwykłej' kobiety w negliżu? Dlaczego najlepiej zbierać zioła podczas pełni księżyca, oczywiście nago? Czy czarownicą można się stać, czy trzeba się nią urodzić? Skąd pomysł na krzesło czarownic? John Updike zręcznie wkomponowuje utarte prawdy o czarownicach w idylliczne wyobrażenie purytańskiego miasteczka, jakich w Ameryce wiele. Żongluję charakterami podobnie jak pogodą: postacie skonstruowane są tak kunsztownie i precyzyjnie, że dopiero po otrząśnięciu się z pierwszego szoku można wczuć się w ich sytuacje. Bo przecież nawet czarownica może mieć depresję, albo dymić żądzą zemsty. A zwykła, niepozorna pani z sąsiedztwa, za zamkniętymi drzwiami swojego domu z wypielęgnowanym ogródkiem, może pluć rozmaitym plugastwem – dosłownie i w przenośni.
"Czarownice z Eastwick" są w moich oczach karykaturą amerykańskich ideałów z solidną dawką sarkazmu, a oprócz tego są pełną żywych obrazów opowieścią o tym, jak konkurować ze sobą potrafią tylko kobiety. Jak już wspominałam, językiem i konstrukcją zdań jestem zachwycona. Wątpię, że to tylko 'wina' niemieckiego i wierzę, że sporo wyjątkowości powieść zawdzięcza sposobowi myślenia autora. Pisze on przepięknie. Posługuje się słownictwem wykwintnym, ale zrozumiałym, aczkolwiek rzadko używanym. Dźwięki dudnią, a kolory akcentują atmosferę i uwydatniają wiry uczuć – nie ma np. mojego ulubionego czerwonego, ale pojawia się za to szminka w kolorze kwiatu róży tracącego już płatki. Niebezpieczne usta.
+
- niepowtarzalny, imponujący język,
- sposób opisywania kolorów, dźwięków, reakcji i emocji,
- postacie, na które nie można pozostać obojętnym,
- sportretowanie kobiet, zwłaszcza trzech głównych bohaterek,
- odpychająco-fascynująca postać Van Horne'a,
- Updike zdążył napisać drugą część,
- *wyjątkowo: ekranizacja z absorbującymi popisami Nicholsona,
-
- trudna do zdobycia w polskiej wersji językowej,
- wątki i aluzje, na których rozwinięcie liczyłam, a rozbudowane zostały dopiero w filmie… chociaż przede mną drugi tom, nadzieja nie umarła.
Komu polecam?
Polecam mieszkańcom małych miasteczek, którzy zdają sobie sprawę z malwersacji i plotkarstwa, jakie tam zachodzą, ale też tym wielkomiejskim, którzy myślą, że zabite dechami dziury są nudne. Na "Czarownice z Eastwick" czasu nie powinni tracić ci, którzy nie zauważają aliteracji, nie potrafią delektować się sarkazmem albo docenić kosmicznych wręcz porównań. Książka nie nadaje się oczywiście dla tych, którzy nie wierzą, że czarownice są wśród nas… Dziewczyny - strzeżcie się! O facetach lepiej nie wspomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz