“Czasami kłamię” Alice Feeney
Autor thrillera powinien bez zbędnej zwłoki przedstawiać sytuację, która momentalnie wzbudza zainteresowanie. Potem czas na zasłony dymne, przemycanie (pół)prawd, psychologiczne matactwa i dozowanie napięcia jak leku z kroplówki podtrzymującej przy życiu. Podczas wszystkich tych zabiegów czytelnik nie ma prawa przedwcześnie zgadnąć, w czym tkwi szkopuł. Po to tylko, żeby dawać się zaskakiwać aż do wielkiego finału. Alice Feeney w “Czasami kłamię” wplotła to wszystko. Aż trudno uwierzyć, że to jej debiut literacki… Książkę czyta się tak, że nie można przestać. Czas mija nie wiadomo kiedy, a ostatnie zdanie sprawia, że oczy otwierają się szeroko ze zdumienia. I znowu trybiki zaczynają pracować… Doprawdy rewelacja!
Nie ma co ściemniać ani owijać w bawełnę. “Czasami kłamię” chwyta od pierwszej kartki. Ciekawość czytelnika szybko ustępuje miejsca żmudnemu dopasowywaniu do siebie kawałków układanki, które najpierw trzeba odwrócić, a dopiero potem odpowiednio złożyć. Nie ma czasu na irytację ani utratę zaangażowania, bo autorka umiejętnie dawkuje kawałeczki swojej kompletnie pokręconej historii. Wyszło jej świetnie. Debiut idealny.
Pokrętne trójki
Znajdująca się w śpiączce Amber prowadzi monolog, z którego łatwo wywnioskować, że spotkało ją coś złego. Teraźniejszość przeplata się ze wspomnieniami, sięgającymi niekiedy wczesnego dzieciństwa. Trzy fragmenty historii toczą się równocześnie i choć wiadomo, że są ze sobą powiązane, nic nie jest podane na tacy. Przynajmniej trzy osoby mają coś na sumieniu, zakładając, że pojęcie ‘moralności’ w ogóle funkcjonuje w ich słowniku. Zaczyna się nie tylko walka głównej bohaterki o powrót do przytomności, ale przede wszystkim do samej siebie. Bo jaka naprawdę jest, wie tylko ona. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę trzy rzeczy, które powinno się o niej wiedzieć.
Psychiczni popaprańcy
“Czasami kłamię” to według mnie thriller psychologiczny w pełniej krasie. Intrygująca na wstępie sytuacja jest jedynie furtką do zwiedzania psychik owładniętych obsesjami, natręctwami i fiksacjami. Podobało mi się zestawienie postaci, ich wrodzonych (?) nienormalności, irracjonalnego dążenia do uczuć, które nikomu nie powinny być obce. Z jakichś powodów bohaterom nie udaje się tak, jak chcą, albo chcą nie tak, żeby się udało. Nawet nie przeszkadzają przerywniki w postaci wpisów z pamiętnika, bo sceny zbijające z tropu następują z takim nasileniem, że gdybym mogła, przeczytałabym tę książkę w jeden wieczór, nie trzy.
Feeney wpisuję na listę nazwisk wartych obserwowania, bo jeśli tak zaskoczyła w debiucie, to co jej strzeli do głowy z czasem?!
+
- zapach straconego czasu,
- pomysłowość i drobiazgowość autorki,
- krótkie rozdziały (choć trudno przez to zrobić pauzę),
- zwroty akcji, czyli to kręcenie głową z niedowierzania, że (znowu) dało się nabrać,
- czarny labrador,
- koniec,
-
- ‘matka’ z przypadku, niekryjąca się z tym nawet przed własnym dzieckiem,
- wypaczenia i długo chowane urazy, które w końcu znajdują ujście,
- whiskey.
Komu polecam?
Ten brytyjski thriller spodoba się czytelnikom, którzy mają słabość do bohaterów rozdartych między tym, jak ich widzą, a własnym potłuczonym wnętrzem. “Czasami kłamię” jest zajmującym połączeniem przeszłości, wchodzącej w ‘nowe życie’ z butami w najmniej odpowiednim momencie, i jednocześnie siły więzi, od których chciałoby się odciąć. Nie polecam komuś, kto lubi szybko wiedzieć, o co chodzi, bo nawet jemu może opaść szczęka jeszcze na samym końcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz