“Nas dwoje” Holly Miller
Nieplanowane uczucie kontra prorocze sny – czy z tej potyczki można wyjść zwycięsko? Historia opowiedziana przez Miller aż pała potencjałem na bycie rozpoznawalną po jednym zdaniu streszczającym, lecz ta nadzieja szybko znika. Czytelnik skazany jest na towarzystwo bohaterów, którzy dopiero mają stać się wyjątkowi, oraz oczekiwanie mające przynieść akceptowalną odpowiedź. Osławione, rozdzierające serce wzruszenie może nadejść tylko, jeśli dotrwa się do końca powieści. O ile się dotrwa...
O czym jest “Nas dwoje”?
Powieść Holly Miller to spójne połączenie romantyczności z nutką nierzeczywistości. Kochająca naturę Callie kontynuuje kawiarniane dzieło tragicznie zmarłej przyjaciółki. Joel zrezygnował z pracy jako weterynarz, bo sny o tym, co spotka jego bliskich, zaburzają jego codzienne jestestwo. Ich spotkanie jest jak wybuch fajerwerków. Nie trudno zgadnąć, że ona musi mu się w końcu przyśnić."Nas dwoje", przekornie, to historia wielu więcej osób. Miller o rodzinie i przyjaźni opowiada chyba nawet bardziej, niż o miłości swoich dwóch najjaśniejszych gwiazd. Powieść piękna, choć nie aż tak, jak się zapowiadała.
Dlaczego ta książka?
Po raz kolejny złapałam się na chwyt marketingowy (brawa za blurb!) i recenzje, które cechowało wyjątkowe przejęcie i wewnętrzne wzburzenie. Pomyślałam, że trafiłam na coś pokroju "Zanim się pojawiłeś", "Żony podróżnika w czasie" czy "PS. Kocham Cię". Na coś, co dopiero zostanie odkryte i trafi na duży ekran. "Nas dwoje" zbyt szybko wzbudziło we mnie wielkie oczekiwania.
W moim guście
Jestem łasa na historie o wielkich miłościach, jakie w tym wydaniu zdarzają się tylko raz – zwłaszcza tych z góry skazanych na niepowodzenie. Bo ja zawsze, ale to naprawdę zawsze wierzę w happy end (nawet oglądając ekranizacje tych powieści, które skończyły się zgoła inaczej). "Nas dwoje" stanowiło pokarm dla mojej wyobraźni. Podobały mi się zmienne perspektywy i krótkie rozdziały, nadające akcji dynamiki. Pomysł na prorocze sny był pierwszoklasowy. Czułość i wrażliwość otulały odpowiednią atmosferą, choć niczym nadzwyczajnym. Niby wszystko współgrało, ale całość długo nie przekonywała o swojej wyjątkowości...
Albo i nie (dla mnie)
Szybko okazało się, że wyobrażenie, jak potoczyć się może historia bohaterów, nakręcało mnie bardziej, niż sama powieść. Nie wiem, czy w pewnym momencie się rozkręca i tego zwyczajnie nie zauważyłam, ale więcej niż 2/3 mnie zanudziło. Dialogi były powierzchowne, żeby nie powiedzieć płytkie. Za rzadko miałam miejsce na domysły. Nie działo się nic zapierającego dech, ot historia zakochania jakich wiele. Ciągle czekałam na to 'coś', co nie chciało się pojawić. Relacja bohaterów jakoś mnie nie absorbowała, aż do wspomnianego wzruszenia na samym, samiutkim końcu. Za to dodatkowy plus, ale śmiem twierdzić, że nie każdy czytelnik się tego ostatniego wrażenia doczeka.
Komu polecam?
Mimo wszystko polecam "Nas dwoje" łowcom niepowtarzalnych historii, bo autorce należą się wyrazy uznania przynajmniej za pomysł i finał. (Nie będzie spojlerem, jeśli wspomnę, że druga część jest w planie...) A zupełnie poważnie nie polecam tym, którym wystarczy świadomość, że ktoś z kiedyś gdzieś tam jest. Bo po co zaczynać gdybać...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz