"Co by było, gdyby" Holly Miller
Zbiegi okoliczności, zrządzenia losu, znaki – zwał jak zwał, efekt będzie taki sam, bo kto nigdy nie nie przypisał głębszego znaczenia czemuś niepozornemu? Główna bohaterka jest w tym specjalistką. Jej jeden wybór otwiera przed czytelnikiem dwie wersje wydarzeń, które by mogły być. Miller zahacza wprawdzie o poważne tematy, ale nie ma co się oszukiwać: czyta się głównie po to, żeby się dowiedzieć, co czeka na końcu obu dróg. I powzruszać.
Właściwie to nie chciałam nic pisać, tylko poznać morał płynący z tej dwutorowo opowiedzianej historii, ale... Holly Miller znów to zrobiła. Nie muszę nawet przypominać sobie "We dwoje", bo jedno pamiętam doskonale. Miała być lekkostrawna lektura z nutką magii, a tu znowu czar pryska. Życie? Los? Konsekwencje wyboru? Autorka?!
"Co by było, gdyby" kusi konstrukcją. Miller musiała coś wykombinować, żeby opowiedzieć dwie kompletnie różne historie, z podobnymi skokami napięcia, ciekawiące i zaskakujące może nie komplementarnie, ale jednak każda na swój sposób, co jakiś czas. Spodziewałam się dwóch części, których wątki w pewnych momentach i tak się przetną, ale autorka splotła to wszystko bardziej misternie. Czytelnik na szczęście bez zbędnego ociągania dostaje, czego chce. Może nawet podglądnąć (tak, przyznaję się – przeczytajcie, to zrozumiecie!), a nawet jeśli, to i tak doczyta do samego końca. A potem... no właśnie.
Nie zgadzam się z podsumowaniem na ostatniej stronie, bo nie mogę się jednoznacznie zdecydować: bywa, że coś nachodzi człowieka w najmniej spodziewanym momencie, z natarczywej myśli robi się pokaźna pajęczyna koincydencji, w której już łatwo się zatracić, po czym ocknąć nagle w tu i teraz, do którego w końcu samemu się dotarło. A czy to kwestia przeznaczenia, czy nie... co komu potrzebne. Byle nie zapomnieć żyć, bo kiedyś naprawdę może już być za późno, żeby coś (z)robić, i pozostanie gdybanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz