Kolejne śledztwo Jakuba Kani, zbaczające z obranej ścieżki w labirynt tajemnic, których natłoku nikt z zainteresowanych nawet się nie spodziewa. Determinacja zaangażowanych postaci przenosi się na czytelnika, próbującego na podstawie strzępków informacji dojść do sedna sprawy, choć “Miejsce i imię” to teatr jednego aktora - i kolejny dowód na to, że Maciej Siembieda ma smykałkę do tego, co dobre nie tylko dla autora powieści sensacyjnych.
Książki Siembiedy to odpowiednio dawkowana kombinacja wiedzy, wrażeń i rozrywki, a także pretekst do gimnastyki własnego intelektu. Inspirowane faktami powieści są raz mniej, innym razem bardziej wierne prawdziwym wydarzeniom, ale opisana historia za każdym razem o coś czytelnika wzbogaca. “Miejsce i imię” - w przeciwieństwie diamentów, możliwych do wyceniania - zabiera w niewymierną podróż po pobudkach, popychających ludzi z różnych czasów do niebywałych czynów. Rewelacyjna rozrywka to za mało powiedziane.
Blaski i cienie
Pracujący aktualnie dla Jad Waszem Kania podejmuje się odnalezienia zbiorowej mogiły Żydów zamordowanych w obozie pracy Annaberg przed końcem II wojny światowej. Nie wie, że okolice Góry Świętej Anny przyciągają znacznie więcej zleceniodawców, i to z zupełnie różnych przyczyn. Jedni tytułowe miejsce i imię przeliczają na karaty, inni na euro, ale są i tacy, dla których rozwiązanie zagadki Annaberg ma wartość niewymierną. Moralność uwikłanych w to osób z powodzeniem plasuje się na skrajnych punktach skali, co z kolei jest gwarantem nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nie trzeba chyba wspominać, że w takim towarzystwie nie ma gry w otwarte karty.
W przeciwieństwie do pierwszej powieści o prokuratorze Kani, którą cechowało umiarkowane tempo akcji, niwelujące napięcie, “Miejsce i imię” przyciąga od początku, i to nie błyskotkami. Wprawdzie też długo nie wiadomo, co z czym połączyć i co do czego zmierza, ale knowania bohaterów obserwuje się z pełną świadomością, że każdy skrzętnie zaplanowany krok odciśnie trwały ślad na całej historii. I to tyczy się zarówno wątku teraźniejszego, jak i powrotów do przeszłości. Niejawne działania, sięgające czasów przedwojennych, podobnie jak w “444” mają oddźwięk we współczesności, ale tym razem autor krąży między nimi z większym wyrafinowaniem, dbałością o detale i precyzją, której nie sposób przejrzeć. Siembiedzie można dać się kompletnie omamić, bo z tej lektury odbiorca i tak wyjdzie zwycięsko.
Ten moment
“Miejsce i imię” to dla mnie jedna z tych książek, które najchętniej przeczytałoby się na raz, byle tylko nie zapomnieć żadnego istotnego szczegółu opisanych mistyfikacji. To powieść, przy której lekturze przerwy są niemile widziane, a przeszkadzanie wiąże się z daleko idącymi konsekwencjami. Tematyka zainteresowała mnie od razu: Żydowscy szlifierze diamentów z Holandii? To musi być coś wyjątkowego. I przepadłam w poszukiwaniach skarbu nie mniej niż Kania.
Mimo że ta powieść jest fikcją literacką, ma w sobie to coś, czym Siembieda zachwycił mnie w “Gambicie”, gdzie z kolei fikcja była mostem między prawdziwymi postaciami a wyobraźnią autora. W obu książkach nadchodzi moment, w którym wydaje się, że już po wszystkim, że wszystko zostało powiedziane i że to już koniec. I wtedy Maciej Siembieda detonuje taką bombę, że najwyższa ocena jego książki pozostawia jedynie wątpliwość, czy nie da się rozciągnąć skali - wzwyż. Znów jestem zachwycona - wybaczam niepowalające “444”, durnia rzadkiej klasy oraz okropieństwa wojny, niesprawiedliwości i nieszczęścia, o których nie chciałam czytać, ale które w drodze wyjątku zniosłam. Pora na “Wotum”!
- (przynajmniej dla mnie) niepopularna tematyka,
- zaintrygowanie na wstępie,
- współprace i najwyższe stopnie wtajemniczenia,
- kiedy jedna tajemnica zostaje ujawniona, autor zastępuje ją następną - i tak do samego końca,
- encyklopedia II wojny światowej,
- ludzkie odruchy w nieludzkich czasach,
- ci, którzy robią swoje,
- przeświadczenie czytelnika, że już jest po wszystkim, rozwiane w pył jednym spostrzeżeniem.
Komu polecam?
Powieści Siembiedy polecam czytelnikom liczącym na wyrafinowaną lekturę, w którą trzeba się wczytać i która nie odpuści do ostatniej strony, a wrażenia pozwoli zachować na dłużej. “Miejsce i imię” spodoba się tym, którzy od “444” oczekiwali więcej - nie wiem, czym druga część przygód Kani miałaby rozczarować, skoro każdy wątek odpicowany jest na glanc. Nie polecam, jeśli ktoś nie lubi krążyć między kiedyś a teraz, bo u Siembiedy, tudzież Kani to chyba nieuniknione. W “Miejscu i imieniu” pojawiają się sceny tak smutne, że chciałoby się odwrócić wzrok, dlatego trzeba być na nie gotowym. Nie warto rezygnować z lektury tylko dlatego, że zwykle nie czyta się o wojnie i spowodowanych przez nią tragediach.
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz