Przepychanki słowne, żonglerka ripostami i podążanie ramię w ramię ścieżkami zgoła niekonwencjonalnymi – to standard dla popularnego duetu prawniczego, powołanego do życia przez Mroza. Po bezwzględnym, acz sprawiedliwym końcu poprzedniego tomu, czwarta część cyklu o Chyłce nie pozastawia wiele miejsca na (auto)refleksje. Na rozwiązanie czeka kolejna sprawa z serii tych, które wcale nie są takie, na jakie wyglądają. Choć tym razem drążenie może nużyć, finalny popis bohaterów to wynagrodzi.
O czym jest “Immunitet”?
Gwiazda polskiej jurysprudencji, a zarazem najmłodszy w historii sędzia Trybunału Konstytucyjnego, ma zostać oskarżony o zabójstwo kogoś, kogo nie znał, w miejscu, w którym go nie było. Chroniony tytułowym immunitetem zwraca się po pomoc do starej znajomej, bo kto, jak nie Chyłka, wygrzebie go z tak głębokiego… bagna. Mając do dyspozycji znikome informacje, Chyłka z Zordonem zaczynają grę na czas, którego wiele nie mają. Wszystko jest na opak, nic się nie klei, rozdrapywać nie ma co. Rozpoczyna się gra pozorów, wykraczająca daleko poza krąg głównych zainteresowanych. Skoro całkiem niedawno Chyłka przeszła samą siebie, nasuwa się pytanie, czy (już) jest w stanie postawić kolejny krok? Czy może tym razem Kordian dostanie szansę, o której fantazjuje każdy młody aplikant? Mróz wprawnie lawiruje korytarzami prawniczych zależności, niuansów i norm oficjalnie panujących, a wgląd w kuluary fundują główni bohaterowie.
Dlaczego ta książka?
Najchętniej czytam cykle ciurkiem, ale w przypadku Chyłki mi się nie udało. Po pierwszych trzech pożyczyłam następne trzy i tak leżały prawie dwa lata… Wstyd! Zwłaszcza że ostatnio sama się tak awanturowałam o moje książki pożyczone, a zaginione. Sięgnęłam po “Immunitet”, bo już naprawdę dłużej kisić go nie wypadało. Mając w pamięci relaksującą rozrywkę, jaką fundowała mi dotychczas każda ‘Chyłka’, sięgnęłam po czwartą część.
W moim guście
Lubię Joannę, i to nie tylko ze względu na imię. Ma takie życie, że nie musiałaby wymyślać historii. Podpadła mi swoją piętą achillesową, kiedy ta tylko ujrzała światło dzienne, i nie odpuszczę, dopóki ona z tym nie skończy, ALE staram się skupiać na jej charakterze i nieprzejrzystej osobowości. Jasne, bywa bezczelna, czasem przegina i wieje od niej chłodem, ale jest błyskotliwa, uparta (tudzież dociekliwa), wie, co robi i kiedy ryzykować, a cel ma zawsze przed oczami, nawet zamglonymi. Ta babka to brzytwa i chętnie poobserwowałabym taką postać na sali sądowej. Oprócz tego rozwój wydarzeń w “Immunitecie” pod względem zawiłości i dynamiki nie odbiega fabuł z poprzednich tomów. Największym plusem, obok zwrotów akcji, są dialogi pełne docinek, aluzji i podtekstów – to do mnie trafia.
Albo i nie (dla mnie)
Nie przemawia do mnie natomiast wynaturzona rozrywka, która przewija się w tej książce. Nie chcę nawet wdawać się w szczegóły, bo furia zmieszałaby się z żółcią. Nie dla mnie jest też Kordian, jego (stopniowo upadające?) ideały, niezdecydowanie, działania bez determinacji i przedobrzona elastyczność. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta postać dopiero się kształtuje, ale jeszcze mi nie zaimponowała. Choć uczciwie muszę stwierdzić, że “Immunitet” dał Zordonowi pole do popisu. Może coś jeszcze z niego będzie.
Komu polecam?
Zanim “Immunitet” się rozkręci, wlecze się, czego nie doświadczyłam w poprzednich częściach. Może to zrazić, jednak polecam przełknąć, bo Chyłka w akcji warta jest zagryzienia zębów, o ile już raz przypadła komuś do gustu. Ten tom szczególnie spodoba się wielbiciel(k)om Kordiana i Iron Maiden, ale może odrzucić walczących o prawa zwierząt lub gardzących polityką.
Uwielbiam ten duet. Generalnie jestem zwolenniczką twórczości Remigiusza Mroza. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJa też ich dopinguję, bo rozrywają mnie właściwie za każdym razem :) Odzdrowienia!
Usuń