[org. “The Identicals”]
Lato bez Hilderbrand to nie to samo, choć nadal wiele z jej powieści nie zostało przetłumaczonych na język polski. Ta amerykańska autorka zna wyspę Nantucket jak nikt inny i właśnie tam osadza akcję. Elin Hilderbrand pisze, jakby zapraszała do stołu, nie robiąc tajemnicy ze swoich zamiłowań kulinarnych. Żadna z niej kura domowa, za to dobroduszna kreatorka potraw ze znanych i lubianych składników, które zaskakują nowymi aranżacjami. A akurat w tej powieści kreatywnych kombinacji nie brakuje.
O czym jest “Inselschwestern”?
Harper i Tabitha to bliźniaczki jednojajowe, których aktualne życie jest jak proste równoległe – nie ma żadnych punktów stycznych od pewnego czasu, opatrzonego zmową milczenia. Aż do momentu, kiedy los ponownie krzyżuje ich ścieżki, i każda z sióstr pozna drugą, z tej najpilniej strzeżonej strony. Nieoczekiwana zmiana miejsc prowadzi do zabawnych, zastanawiających albo wzruszających perypetii, bo obie bohaterki, mimo że na pierwszy rzut oka jak dwie krople wody, bardziej różnić się nie mogły. Do tego w szranki z Nantucket staje sąsiednia wyspa Martha’s Vineyard, a wszystko w nastrojowej, letniej otoczce, o jaką zawsze dba Hilderbrand.
“Inselschwestern” to jedna z niewielu książek Hilderbrand, których nie przeczytałam. Komentowana była jako jedna z lepszych tej autorki, dlatego podczas letniego wypadu za moją ulubioną granicę zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać. I nie żałuję, choć timing nie był idealny.
W moim guście
Lubię rozleniwienie, które zalewa mnie po przeczytaniu kilku stron powieści Elin Hilderbrand. Podoba mi się tez pozorna lekkość, przeplatana przeciwnościami losu albo nieplanowanymi poślizgami, wzmagającymi ciekawość. Motyw sióstr pojawił się już w “Piasku w butach”, ale o bliźniaczkach dotychczas nie było jeszcze mowy, a trzeba przyznać, że to szczególny typ rodzeństwa, o czym sama autorka z resztą wie doskonale. Leżą mi zagmatwane tematy rodzinne, skazane na ujawnienie tajemnice i rozwój wypadków obserwowany przymrużonym, acz ciekawskim okiem.
Albo i nie (dla mnie)
Kto szuka pretekstu, żeby posunąć się za daleko, nie przypadnie mi do gustu. Rodzina ma dla mnie wartość największą, jednak nie wyobrażam sobie zostać zmuszona do rezygnacji z czegoś dla mnie ważnego pod pretekstem jej jedności. Może trochę brakowało mi w tej powieści werwy, ale muszę przyznać, że nie miałam czasu zasiąść do niej i ją połknąć, Z resztą powieści Hilderbrand czytam nie dla oświecenia, a dla przemycanego przez nie ciepła słonecznego.
Komu polecam?
Polecam siostrom, nawet takim, które nie zawsze miały ze sobą po drodze. Nie ma ludzi identycznych, ale czy to nie te różnice, choćby niuanse, urozmaicają życie, nawet jeśli nie jest usłane różami? Nie polecam, jeśli ktoś nie ma czasu na letnie czytadło, bo jednak zmiany perspektywy i wielość wydarzeń wymagają od czytelnika odrobiny skupienia. Ach, i wiadomo: żadnej Hilderbrand na pusty żołądek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz