“Krwawe zwierciadło” Brent Weeks
Gdzie się podział impet, którym kończył się poprzedni tom? Akcja czwartej części cyklu o Powierniku Światła lawiruje między salonami a odległymi zakątkami, choć często to, co skrzętnie ukrywane, bohaterowie mają pod samym nosem. Zupełnie, jakby Weeks wprawdzie wiedział, w którym kierunku podąża, ale potrzebował się upewnić – jeszcze raz sprawdzić, czy wszyscy są gotowi na finał. “Krwawe zwierciadło” to nowe role, stare nawyki i kolory, które albo rozbłysną oślepiającym światłem, albo rozpłyną się jak tęcza na niebie.
O czym jest “Krwawe zwierciadło”?
W czwartej części królują kobiety: potężne, odgrywające pierwszoplanowe role, i te trzymające się na uboczu, ważące w swoich rękach losy świata. Ciekawe, że zainteresowanie niezauważalnie przeniosło się z głównych bohaterów na postacie, które były obecne od samego początku, ale dopiero teraz znacznie wpływają na rozwój wydarzeń. Nowe role, misje i zadania wiążą się z testowaniem granic własnej wytrzymałości, fizycznej i psychicznej, o której żadna z kobiet nie miała pojęcia. Blado wypadają przy nich ci, w których pokładało się dotychczas największe nadzieje. “Krwawe zwierciadło” jest o cierpliwości, która zaczyna zostawać nagradzana, ale też o świadomości zbliżającego się końca – dosłownie i w przenośni.
Dlaczego ta książka?
Mało co zdoła wyrwać czytelnika ze świata, w którym ślęczy się tygodniami, zwłaszcza że niedługo nic go przed tym nie uchroni.
W moim guście
Na tym etapie zagmatwanie sięga zenitu, dlatego dziwią jedynie rewelacje, a tych w tym tomie niestety niewiele (albo wszystkiego jest aż tyle, że trudno spamiętać, i po prostu chce się czytać dalej?). Przypadły mi do gustu postacie kobiece, misterne aranżacje, o które się starają, i niezłomność, cechująca każdą z nich, niezależnie od sylwetki. Kto by pomyślał, że akurat te fragmenty fabuły spodobają mi się najbardziej… Dobrze czułam się też się z tym, że wiem, gdzie jestem i z kim mam do czynienia, nie musiałam kartkować do mapy albo słowniczka. Przeplatające się wątki nie pozostawiają na (za) długo w niepewności, a umiarkowane tempo akcji daje możliwość zastanowienia się nad całokształtem. I tu zaczynają się schodki…
Albo i nie (dla mnie)
Z jednej strony Sagę Powiernika Światła już polecam, z drugiej jednak zaczyna mi ciut ciążyć. Niby co chwila coś się dzieje, jednak nie czytam z zapartym tchem. Może autor powinien poprzestać na czterech częściach, zamiast dopisywać piątą, w dodatku rozbitą na dwie? Teraz liczę na to, że dwie ostatnie książki wbiją mnie w fotel, bo oczekuję tego od samego początku – żeby mnie wciągnęło jak Akta Dresdena, “Szklany tron” czy choćby “Kwiat paproci”. Myślę, że po tylu tysiącach stron mogę oczekiwać więcej. Nawet nie chcę myśleć o tym, w jakim będę nastroju, jak się rozczaruję.
Komu polecam?
Może najlepiej od razu odradzę ten cykl niecierpliwcom albo innym, niegotowym spędzić z bohaterami miesiąca, dwóch, a tym bardziej trzech. Polecam za to tym, którzy przemierzyli już rozmaite światy fantasy i ciągle im mało, bo nawet jeśli Brent Weeks stara się o oryginalność, przychodzi mu to na tyle naturalnie, że chce się (wy)trwać, dowiedzieć i dopiero odłożyć ad acta. Jeśli ktoś potrzebuje odetchnąć, to przed “Krwawym zwierciadłem”, bo streszczenie poprzednich tomów na początku czwartego na pewno ułatwi powrót.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz