"Fighter" Paulina Świst
Choć na podstawie wzmianek bohaterów do "Fightera" bez problemu można ułożyć sobie playlistę, nie ta muza gra tu pierwsze skrzypce. Paulina Świst ma swój sprawdzony repertuar: każda kolejna powieść to wariacja, która niby brzmi znajomo, a i tak różni się od poprzedniej. Język, pomysły i szeroko pojęta swoboda autorki potrafią zjednać sobie rzesze czytelniczek jak mało kto i co. Same proszą o więcej. Gong.
Zawsze się zastanawiam, czy (jak?!) bardzo denerwujące jest pytanie, kiedy następna książka, skoro dopiero była premiera. Zwłaszcza w kwestii weny lub jej braku, co z kolei nie jest obce głównej bohaterce "Fightera". Pola/Ksenia (a u niektórych Kinga – ale to tylko zwiększa wartość egzemplarza!) to pyskata panienka, rodem z – uwaga! – literackiego świata, i Śląska, oczywiście. Towarzyszy jej masa mięśni, w równej mierze cytująca Peję, co Sienkiewicza. Podpuszczają się, sparingują, aż w końcu stają na ringu i zaczyna się gangsterka. A to w wykonaniu Świst lubię prawie tak bardzo, jak niepohamowane pyskówki popapranych bohaterów. Przy czym popapranie to dla mnie nic pejoratywnego.
"Fighter" to ani puste podśmiechujki, ani przedmotane machlojki (te tym razem wyłożone jak krowie na rowie, albo Samatha na trawniku, haHA). Tu jest jeszcze coś, czego chyba nie było w żadnej poprzedniej powieści, i nie mówię o coachingowych gadkach. Coś wisi w powietrzu – nie tylko dzięki największej niespodziance, którą swoim groupies zafundowała Paulina Świst. Mnie celnie uderzyła refleksja nad aktualnymi wydarzeniami i wcale nie wydawała się ani sztuczna, ani nie na miejscu. Raczej każdy to zrozumie i doceni. Chyba że to sort wspomnianej Samanthy, która notabene przypomniała mi pewną pop...aprananą wręcz Madzię. Podoba mi się, że Świst nie zadowala się powołaniem do życia głównego duetu i zawsze ma jakieś asy w rękawie, zwykle dla beki.
Nie chce psuć nikomu zabawy, ale mam wrażenie, że Świst zaczyna iść w tę stronę, która mi najbardziej pasuje. Liczę na serię o sile rażenia – albo rozłożenia – jak ta pierwsza, prokuratorska. Może czasem warto stracić wenę, żeby wrócić z takim walnięciem. Tak, też czekam na następną! (Nie no, bez presji – niech "się pisze" w swoim tempie...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz