"Anyway" Paulina Świst
Stosowanie "chwytów poniżej pasa" to wspólna cecha wielu ściśle spójnych duetów sparowanych przez Paulinę Świst, a jednak nie bez powodu historia każdego z nich dostaje własną książkę. Cwaniackie teksy, testowanie cierpliwości, ryzyko, brawurowy refleks i specyficzny dowcip sprawiają, że grono starych dobrych znajomych, którzy rzucą się za sobą w ogień, szybko się poszerza. A absolutnie najlepsze w kontynuacji "Fightera" jest to, że historia zatacza koło – z impetem.
Jestem na tak i bardzo muszę się gryźć w język, żeby nie wymsknął mi się najmniejszy nawet spojler. "Anyway" startuje jako inwestycja wysokoprocentowego ryzyka, do której dołącza huk, który totalnie zbija z tropu. A że nikt nie łączy tak, jak wspólny wróg, pewne jest, że i tym razem Świst uraczy swoje wielbicieli upragnioną rozrywką. I znowu zaczną się narzekania, że za szybko się skończyło. Choć pewnie już się zaczęły!
Ja sobie dawkowałam, bo gdybym wciągnęła w jeden wieczór, obudziłabym się następnego dnia z moralniakiem. Perturbacje wikingowego drama kinga i jego pyskatej zdobyczy (a może na odwrót?) nie usypiają czujności czytelniczek złaknionych wrażeń. Mnie od dawna najbardziej wciągają machlojki i fragmenty sensacyjne, choć tym razem żółć podeszła mi do gardła przynajmniej razy dwa. Niewiele brakowało... Wiem, że Paulina Świst stawia na rozrywkę i odskocznię – swoją i naszą – ale ja się dalej upieram, że najlepiej wychodzi to, co wcale nie było planowane, a jednak się wplotło i daje jeszcze większą pewność, że równa z niej babka.
"Anyway" nie rozbroiło mnie aż tak, bo "Sztauwajery" to był sztos, ale do trzech razy sztuka, nie? Ostatnie zadnie jest obiecujące – nie tylko, kiedy czyta się je jako pierwsze!
A może też…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz