"Atlas – Die Geschichte von Pa Salt" Lucinda Riley, Harry Whittaker
[PL: "Atlas. Historia Pa Salta"]
Przypadek czy część większego planu? Nieprawdopodobna historia rodziny d'Aplièse doczekała się fenomenalnego finału. Na przestrzeni dziesięciu lat i tysięcy stron sagi "Siedem sióstr" namnożyło się multum pytań, ale istotne jest chyba tylko jedno: czy "Atlas. Historia Pa Salta" zawiera satysfakcjonujące odpowiedzi? Jak przyznaje syn zmarłej autorki – nie ma znaczenia, kto co napisał, historia to historia. Opus magnum Lucindy Riley spełnia najskrytsze czytelnicze marzenia. Trudno o piękniejszy prezent pożegnalny.
Choć wielowątkowość jest w powieściach Riley na porządku dziennym, to ostatni tom serii o siedmiu siostrach i ich tajemniczym ojcu podnosi wszystko to, co w prozie Irlandki tak uwielbiane, do potęgi. Nie wiem, kto się czego spodziewa, ale nie widzę szansy, żeby ktokolwiek przejrzał kompletny plan Lucindy Riley.
Zupełnie przypadkiem zorganizowałam sobie (względny) spokój na 3 dni, żeby dowiedzieć się wszystkiego, co zapowiadało poprzednie siedem tomów. Przypadek chciał, że pewnie trzy dni są kluczowe dla fabuły powieści. Przez wszystkie poprzednie części wydawało mi się, że czytam uważnie i wypatruję szczegółów, że zauważę więcej i się domyślę. Nawet notowałam, gdzie na co wpadłam! Ale ta sama historia powtarzała się wielokrotnie: w końcu dałam się całkiem ponieść opowieści, zapomniałam o świecie wokół, żyłam akurat rozgrywającymi się wątkami. Lucina Riley kupiła mnie w całości.
"Atlas. Historia Pa Salta" jest jak spojrzenie na książkowe uniwersum okiem jego stwórczyni. Kawałek po kawałku oczom czytelnika ukazuje się firmament niezwykle skomplikowanych losów tytułowego bohatera i reakcja jego córek na poszczególne rewelacje. Ciągłość zapisów w pamiętniku Pa Salta szybko daje czytelnikowi pewność, że w końcu dowie się wszystkiego. Nie będzie spojlerem stwierdzenie, że dowie się jeszcze więcej, bo historie z przeszłości nadal mają bezpośredni wpływ na tu i teraz sióstr d'Aplièse. I to taki, że w momentach powrotu do rzeczywistości czuje się rumieńce, setki stron przewracają się same, aż w końcu nadchodzi chwila iście tragiczna: w momencie, kiedy dowiadujemy się wszystkiego, następuje nieodwołalny koniec.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio wzięłam wolne, żeby przejechać set kilometrów (bo niemiecka premiera miała miejsce przed polską) i przeczytać prawie tysiąc stron ot tak. Nie wiem, kiedy znowu nastąpi taki ewenement, jednak warto było dla tych wszystkich CO?!, a co dopiero HA! WIEDZIAŁAM!!! Dla TAKICH historii się żyje, żyję ja.
A może też…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz