“Płacz” Marta Kisiel
Fantastyczna przygoda z głębią wykraczająca poza miejsce i czas dobiega końca. Kisiel supła historie z dwóch poprzednich części cyklu z taką intensywnością, że bohaterowie nie zawsze wiedzą, gdzie i kiedy się znajdują, a co dopiero czytelnik… Trudno przejrzeć, do czego to wszytko zmierza, ale kiedy dociera do celu, wiadomo, że nie ma odwrotu. Książka nie każdego wciągnie, ale chyba mało kto pożałuje poświęconego czasu.
Mimo chaosu i zagubienia, jakie potęgują poszczególne wątki “Płaczu”, trzeci tom dopełnia cykl wrocławski Marty Kisiel i zamiast pozostawiać czytelnika z rozterkami, daje mu przekonanie, że historia rozpoczęta “Tonią” zatoczyła krąg i została opowiedziana do końca. Zupełnie jakby czas dany przedstawionym postaciom minął – za obopólną zgodą.
Czasem (po)trzeba czasu…
Wreszcie splatają się wątki z “Toni” i "Nomen omen", co jednak nie znaczy, że autorka nagle wszystko poda na tacy. Wręcz przeciwnie: wtedy, teraz i przedtem zlewają się, podobnie jak warstwy czasu, w których bez przewodnika można utonąć. Tym razem sceną nie jest Wrocław ani Breslau, a zakątki Gór Sowich i tajemnice ukryte pod powierzchnią ziemi. “Płacz” może i nie doprowadza do łez, ale w kilku momentach (po)rusza – chociaż uczciwie będzie podkreślić, że zdecydowanie przeważają dialogi żywe, kąśliwe i rozładowujące napięcie.
Książkę czyta się dobrze i trudno mi sobie wyobrazić, żeby właściwy autorce sposób przemawiania do czytelników komukolwiek wadził, ale dla mnie to za mało, żeby się zachwycać. Perturbacje w świecie przedstawionym jakoś do mnie nie przemówiły, mimo że zawirowania pojawiały się do samego końca. Śledziłam akcję bez skoków emocji, czasem gubiłam nawet po drodze skupienie. Mniej więcej w połowie zorientowałam się, że albo coś mi umknęło, albo odległość między pułapami, po których skacze akcja, jest dla mnie zbyt abstrakcyjna. Nie wiem, z jakiego powodu, ale cykl nie do końca przypadł mi do gustu, choć miał spore szanse.
…ale nic na siłę
“Toń”, “Nomen omen” i “Płacz” to pozycje, które według mnie można przeczytać, ale nie trzeba. Najwięcej uroku i wyjątkowości wniosła pierwsza część, za to ostatniej należy się dodatkowy plus za natężenie zwrotów akcji. Podoba mi się, że pod przykrywką lekkostrawnej, zakorzenionej w rzeczywistości, ale sięgającej przestworzy wyobraźni historii, Marta Kisiel zaklina (załamuje?) czas, podkreślając jego znaczenie dla wyborów i ich konsekwencji – obłędny efekt domina o nieprzewidywalnych skutkach. Wkładu w opisane wykolejenia losu nie można odmówić temperamentnym postaciom kobiecym, którym z przyjemnością dotrzymuje się kroku. Cykl wrocławski to kawał dobrej fantastyki, ale opus magnum jeszcze przed Kisiel. Nie ma co płakać, trzeba czekać.
- podsumowanie obu poprzednich części w odpowiednim momencie i spotkanie bohaterów,
- sarkastyczna i stanowcza staruszka, która bez skrupułów stawia na swoim,
- chodząca encyklopedia,
- zakończenie, które można zaakceptować, nie oczekując kontynuacji,
- zbicie z tropu, kiedy czasy nagle się mieszają, co dodatkowo utrudnia złożenie historii w całość,
- lektura nie spowodowała tąpnięcia w moim świecie, czyli brak tego czegoś, co skłania choćby do zarywania nocy (odczucie czysto subiektywne, ale dla mnie uzasadniające ‘tylko’ dobrą ocenę).
Komu polecam?
Może przekornie odradzę “Płacz” komuś, kto już przy poprzedniej części miał trudności, bo niedawno rzucił palenie – za sprawą kopcących bohaterek nikotyna kręcić będzie w nosie tym nieznośniej. A tak na poważnie, to seria ta nie nada się na szybką lekturę bez drugiego dnia, ot byle tylko nachapać się wrażeń. Polecam za to tym, którzy lubią zgłębiać tajemnice, znosić trudne charakterki i odkrywać nieoczywiste powiązania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz