“Wieża świtu” Sarah J. Maas
Na przekór pragnieniom niecierpliwych fanów, Maas przenosi akcję hen od głównych wydarzeń, aż na inny kontynent. Teraz kiedy ostatni tom “Szklanego tronu” został już napisany i wydany, można tylko współczuć tym, którzy przeżywali tortury, czekając na ukazanie się kolejnych części. “Wieżę świtu” cechuje dość odmienne tempo niż pozostałe, “białe” tomy, ale nawet jeśli nie pochłania się jednym tchem ostatnich kilkuset stron, to przynajmniej będzie ich kilkadziesiąt. Wieszanie psów na autorce nie ma zatem sensu, gdyż w obliczu tego, co rozegra się w Erilei, “Wieża świtu” może być ostatnim głębszym oddech przed finalnym maratonem - czytelniczym i emocjonalnym.
Amerykańska autorka - poza czwartą częścią innej serii, “Dworu cierni i róż” - udowodniła, że obawy o rozwój akcji są nieuzasadnione. Z jednej strony dzikie tempo, jakiego nabrał “Szklany tron” wciąga bez reszty, z drugiej jednak, po końcu prawie każdej części pozostaje dreszczyk niepewności, czy ta aby nie była najlepsza. Ja osobiście liczę na to, że najlepsze będzie “Królestwo popiołów”, “Wieżę świtu” natomiast uważam za nieodzowną odskocznię, która rozszerzy perspektywę i pozwoli fabule ruszyć pełną parą, tudzież z dymem w ostatnim tomie.
Inny świat
Dwoje drugoplanowych bohaterów udaje się na Południowy Kontynent - w jedyne miejsce, gdzie mogą otrzymać pomoc. Jego stolica, Antica, w niczym nie przypomina miast ich ojczyzny, ani z lat świetności, ani tym bardziej w świetle aktualnych wydarzeń. Kaganat rządzi się własnymi prawami, a jego władca czczony jest niczym żywy bóg. Górująca nad miastem tytułowa Torre Cesme, w której kształcą się uzdrowicielki, niczym oko opatrzności czuwa nad ludem. Póki co żyje się tu lepiej niż na północy. Ale czy jeszcze długo…?
Sarah J. Maas ma talent do rozbudowywania świata, który tak pieczołowicie tworzy dla swoich czytelników. Nawet jeśli jest to zupełnie nowe miejsce i czytelnik odczuwa tę inność (zwłaszcza porównując ją z wartką i wybuchową akcją “Imperium burz”), autorka umie wprowadzić niuanse przykuwające uwagę i wzmagające czujność. Wiadomo też, że prędzej czy później wybuchnie bomba, która zmieni losy świata. I tu, mimo całej swej egzotyczności, “Wieża świtu” nie zawodzi.
Nie wiem, czy autorka naprawdę zamierzała zrehabilitować w tym tomie postać zżeraną przez własne zasady, których podstawa zdążyła się rozsypać jak zamek z piasku. Skoncentrowanie się na tym zabiegu byłoby jednak ujmą dla nowej gwardii. Po raz kolejny pojawiają się i bohaterowie, którzy po prostu musieli wrócić, jak i tacy, których spotkać się nie spodziewało, a po lekturze nie wyobraża się już świata przedstawionego bez nich.
Niektóre ścieżki nieoczekiwanie się rozchodzą, inne nici przeznaczenia splatają się w szczególny sposób. Taki urok “Szklanego tronu”… Teraz nadszedł czas, żeby stanąć do ostatecznego starcia w walce o lepszy świat. Zatem zaczynajmy…
Niektóre ścieżki nieoczekiwanie się rozchodzą, inne nici przeznaczenia splatają się w szczególny sposób. Taki urok “Szklanego tronu”… Teraz nadszedł czas, żeby stanąć do ostatecznego starcia w walce o lepszy świat. Zatem zaczynajmy…
+
- nowy świat i mapa Południowego Kontynentu,
- “wspólnie”, choć (a może właśnie dlatego, że) nie było tego w planie,
- rewolucyjna informacja, która będzie miała bezpośredni wpływ na rozwój wydarzeń w “Królestwie popiołów”,
-
- nieugruntowane uprzedzenia,
- pojęcie zdrady w kaganacie,
- tendencja do samobiczowania, momentami zamęczająca.
Komu polecam?
“Wieży świtu” nie należy ani opuścić, ani przekartkować. Polecam wczytać się tak, jak w pozostałe części, bo Maas ma przynajmniej jednego asa w rękawie, a ponadto zdaje się graczem, któremu idzie albo karta, albo blef. Nie polecam chyba tylko rezygnować z kontynuacji lektury w tym momencie ;)
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz