“Królestwo popiołów. Część I” Sarah J. Maas
Nadeszło nieuniknione. Bohaterowie, rozrzuceni po różnych zakątkach, dla lepszego świata stają w szranki z czymś prastarym, potężnym i nieprzewidywalnym. Czytelnik szybko traci pozornie uprzywilejowaną pozycję, którą mógł cieszyć się po “Wieży świtu”. Maas degraduje go do roli rozgorączkowanego obserwatora, próbującego pojąć szerzący się chaos i nie stracić z oczu żadnego gracza, choć nie każdy rozstawił już swoje pionki. Cierpienie, determinacja i jednocześnie desperacja postaci udzielają się od prologu. Przeganiają je szaleńcze pomysły, fortele i plany, których skutki pozostają niepewne do ostatniej chwili. “Królestwo popiołów. Część I” to bodaj najbardziej dramatyczny tom cyklu “Szklany tron”. Pobić go może ostatnia część - i wszystko na to wskazuje, że tak się stanie.
Sztuką jest stworzyć serię, w której zainteresowanie czytelnika podtrzymywane jest nieustannie, a wrażenia urozmaicane. To chyba jednak coś więcej niż trafienie w jego gust. Sarah J. Maas zdołała potęgować całą paletę emocji towarzyszących lekturze z tomu na tom. Przez to zakończenie staje się obosiecznym ostrzem: nie można się go doczekać, a równocześnie chce się odwlec, żeby nie rozstawać się z tym światem. Bo co, kiedy padnie ostatnie słowo…? Nie tylko bohaterów czeka ostatnia batalia.
Wichry wojny
Na takim etapie nawiązywanie do treści to stąpanie po grząskim gruncie - spojlery są tabu! Akcja pierwszej części “Królestwa popiołów” wraca na Północny Kontynent, ale pozostaje tak samo trudna do przejrzenia, jak plany poszczególnych, odciętych od siebie dowódców, nie wspominając o ich wrogach. Cztery filary fabuły co rusz zamieniają się miejscem na pierwszym planie, przy czym obejmują raz rozdział, innym razem kilka. Wiele fragmentów kończy się w takim momencie, że najchętniej przekartkowałoby się do kontynuacji wątku - gdyby nie to, że następny rozdział, mimo niekiedy diametralnie różnej scenerii, zapewnia równie absorbujące wrażenia. Takie żonglowanie w wydaniu Maas nie męczy nawet niecierpliwego czytelnika.
Ciąży natomiast początek “Królestwa popiołów”, jest czasem ciężko-, a nawet niestrawny. Cierpi się razem z bohaterami. Nie ma możliwości tego przeskoczyć, trzeba zagryźć zęby i przeżyć, zupełnie jak oni. Na szczęście autorka w swoim stylu wprawia machinę w dziki ruch, który zatrzyma się dopiero na ostatniej stronie finału.
Nie będę się powtarzać i rozpisywać - zatraciłam się totalnie i nie żałuję, że poświęciłam na tę serię ostatnie tygodnie. Należy ona do tych, które powinno czytać się hurtem, w komplecie. Jak i tych, które przypominają o - moim zdaniem - jednej wadzie książek: niektóre nie powinny się kończyć.
+
- dni, w których wszystko się zmienia,
- momenty rozdzierające serce ze wzruszenia,
- “zawsze razem”,
- ostatnie strzępki nadziei, przeobrażane w zapierające dech cuda,
-
- tortury, przy których zbiera się na wymioty,
- kości przebijające skórę, wykrwawianie się, toczące się głowy i masa temu podobnych, brrrr,
- obok książki: wieszanie psów na wydawnictwie za podzielenie ostatniego tomu - zupełnie NIE na miejscu! (zwłaszcza że akcja została zatrzymana w znośnym momencie)
Komu polecam?
“Królestwo popiołów. Część I” spodoba się wszystkim, którzy liczą na spektakularne zakończenia. Polecam wytrwałym i niecierpliwym, amatorom silnych postaci i bohaterów niewstydzących się własnych słabości, a przede wszystkim fanom fantasy wierzących w żywiołowość tego gatunku. Nie polecam tym, którzy nie rozumieją, o czym mówię. W świecie Maas trzeba chcieć się zanurzyć, żeby lektura była adekwatnym przeżyciem. Inaczej to nie ta bajka.
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz