“Zimne dni” Jim Butcher
Już trzynaście razy Butcher i Dresden podgrzewali atmosferę. W “Zimnych dniach” aura ulega ochłodzeniu, a emocjom czytelnika – wbrew jego woli – grozi hibernacja. Mimo niesprzyjających warunków brnie się dalej z ekipą, która przetrwała niejedną burzę. A że nawałnica nieznanych dotąd rozmiarów ma dopiero nadejść… Pozostaje nadzieja, że naprawdę nadejdzie, i jako wierny fan wybacza poślizg – na razie…
Czternasta część nadrabia gabarytami to, co wcześniej bez oporu osiągały zdecydowanie bardziej skompaktowane tomy: zamiast kawalkady wydarzeń, których czytelnik pożąda na tym etapie fabuły, “Zimne dni” są tak ociężałe, jak opasłe. Czy to pora zacząć obawiać się o przyszłość Akt Dresdena?
Chłodna kalkulacja
Koleje losu Harry’ego Dresdena doprowadziły go do momentu, od którego częściej musi zacząć obserwować siebie, żeby nadążyć za planami istot znacznie potężniejszych od jego dotychczasowych wrogów. Wprawdzie “Zimne dni” spełniają niektóre z oczekiwań, które narodziły się po “Zmianach”, ale czy autor aby na pewno stanął na wysokości zadania? Tyle konfrontacji, takie wyzwanie, tak mało czasu… Nie tylko postać pierwszoplanowa, ale wielu innych bohaterów Butchera rozwija się w nieprzewidywalnych kierunkach. Podchodzi się do nich z dystansem i poznaje na nowo. To wymóg, któremu wprawdzie sprostają wierni czytelnicy, ale czy warte zachodu ryzyko? Kiedy wielkie oczekiwania idą w parze z jeszcze większymi rozczarowaniami, końca może nie doczekać każdy.
Powiało chłodem, bez dwóch zdań. O ile w pierwszych rozdziałach liczy się na akcję jak za starych, dobrych czasów, o tyle z biegiem lektury przestaje się skupiać na tu i teraz. Niby ciągle coś się dzieje – talentu do kombinowania ani autorowi, ani bohaterom odmówić nie można – ale wszystko to nie działa jak dotąd. Świadomość powagi sytuacji jest w “Zimnych dnia” podkreślana, ale nie do końca przekonująca, a co gorsza – niezupełnie odczuwalna.
Kiedyś trzeba skończyć…
Ciekawa jestem innych opinii, bo pojawienie się kolejnego tomu Akt Dresdena jak zwykle powitałam euforycznie. Jednak im więcej kartek przewracałam, tym bardziej zastanawiałam się nie nad tym, kiedy wreszcie jakaś bomba wybuchnie, ale zaczęłam obawiać, że nic światem przedstawionym tym razem nie wstrząśnie. Każdy ma swoje progi tolerancji i pokłady cierpliwości, a dla mnie ten tom nie był wystarczająco dobry.
Może “Zimne dni” to tylko pretekst do refleksji nad stanem rzeczy, która z głównego bohatera przechodzi na czytelnika? Nie sądzę, że Butcherowi skończyły się pomysły, ale chyba jednak trochę przystopował. Może powoli szykuje się na ostatnie pożegnanie? Choć wolę wierzyć, że szykuje jakieś wielkie WOW. Oby to nie “Zmiany” pozostały najlepszą częścią i niech następne nie ześlizgują się po równi pochyłej, bo koniec poniżej poziomu byłby niegodny całej serii. Teraz przełknę rozgoryczenie, przeczekam i rzucę się na tłumaczenie “Skin Game”, jak tylko zostanie wydane.
- stara gwardia w nowej odsłonie, ale też kilka nowych, wyszczekanych stworzeń,
- maski, czyli element niepewności zachowany,
- koniec, choć nie jako rekompensata całości,
- zbyt często dochodząca do głosu chuć Harry’ego,
- wpadające w oko wulgaryzmy, których wcześniej albo nie było, albo do tego stopnia nie raziły,
- tempo – nie ma czasu, a akcja stoi w miejscu, no jak to tak…
Komu polecam?
“Zimnych dni” nie można ominąć, bo wtedy brakowałoby pewnego istotnego kawałka układanki. Polecam podejść do tej lektury bez wygórowanych oczekiwań, a na pewno spodoba się bardziej niż mnie. Nie polecam tego tomu komuś, komu poprzedni wydał się nudny, bo czternasta część nadaje się, by zwolnić, nie przyśpieszyć. Bez względu na to Akta Dresdena polecam z całego czytelniczego serca zwłaszcza jeśli ktoś ma tendencję do przywiązywania się i nie lubi pożegnań, bo na to się na razie nie zanosi.
A może też...
To nie jest moja bajka. Odpuszczę sobie ten cykl.
OdpowiedzUsuńO gustach się nie dyskutuje ;)
Usuń