"Rozmowy pokojowe" Jim Butcher
Takich dylematów Dresden pewnie przez większą część swojej nieziemskiej kariery się nie spodziewał: jakby nowa rola życiowa to by było za mało, krnąbrny mag dostaje zawodowe zadanie specjalne, które chyba od razu wiadomo, jak się skończy, skoro on się za to zabiera. Po raz szesnasty (!) Butcher wciąga prawdziwie wiernych fanów w swoje Chicago, zwołując towarzystwo, jakiego jeszcze w takim wymiarze nie konfrontował. Nieuniknione starcie na koniec serii – ostatnie podrygi czy jazda bez trzymanki?
Życzyłabym sobie i pozostałym wielbicielom tego fantastycznego tasiemca odjazdowego zakończenia, ale... Ten tom zbił mnie z pantałyku. Nie dość, że przeoczyłam premierę, to prawie nic nie pamiętałam z poprzednich piętnastu, które czytałam na przestrzeni ostatnich 10 lat. Czy ktoś też tak mam? Czy w ogóle ktoś do "Rozmów pokojowych" dotrwał?
Butcher i Dresden to wybuchowy duet, który nigdy mnie nie zawiódł, zastanawiam się jednak, czy już nie wystarczy. Ciągnął mi się początek strasznie, aż nagle zaczęło się dziać (za) szybko, choć tylko chwilę. Trochę jakby zamknąć dwa potwory w klatce i przyglądać się, jak wokół siebie krążą, zanim rzucą się do krwiożerczego ataku. I tak się przyglądałam, mniej lub bardziej zainteresowana, aż około 100 stron przed końcem buchnęła się akcja w starym dobrym stylu. Na tym etapie serii to jednak dla mnie trochę za późno.
Nie chcę być źle zrozumiana, nie jestem rozczarowana. Jednak usatysfakcjonowana do końca też nie. W dodatku skołowała mnie liczba stron, bo w kilku sklepach i serwisach podane było o 100 stron więcej – ale nie, nic nie brakowało. "Rozmowy pokojowe" były dobre, ale znamy się na tyle, że oczekuję już tylko fantastycznie. I lepiej, żeby mnie panowie na koniec nie rozczarowali!
A może też...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz