“Gra pozorów” Jim Butcher
Fantastyczny duet, po którym można się spodziewać wszystkiego, tylko nie tego, co akurat odstawi, czyli Butcher i Dresden, wreszcie wraca w stylu, którego brakowało od czasu “Zmian”. Złośliwcy spytają, czym jeszcze można zaskoczyć w piętnastym tomie niekończącej się serii. Fani zripostują, że zastanawiać to się powinno nad tym, co z owym zaskoczeniem począć. Panie i Panowie, scena znów jest ich! Kto pójdzie za nimi w ogień?
O czym jest “Gra pozorów”?
Kolejna część Akt Dresdena właściwie niewiele różni się od poprzednich: misja, której nikt normalny by się nie podjął; plan tworzony na gorąco i towarzystwo podnoszące temperaturę, równie nieprzewidywalne, co cała reszta. Harry Dresden wbrew swojej woli staje ramię w ramię z jednostkami, których na kompanów przenigdy by nie wybrał. Każdy poznaje swoje zadanie, jednak nikt nie jest wtajemniczony w cały plan. Do czasu. Potem akcja kaskaduje i nie ma czasu na nic, a czytelnik czuje się jak ryba w wodzie. Przednia zabawa.
Dlaczego ta książka?
W moim guście
Nie wiem, od czego zacząć, bo wszystko mi się podobało (w przeciwieństwie do poprzedniego tomu). Dresden, adekwatnie do perturbacji, niezupełnie jest taki, jaki był, ale grzeszy humorem, myślą i za(nie)dbaniem. Uśmiechnięta półgębkiem śledziłam jego poczytania, przypominając sobie historie tych, którzy ponownie stanęli mu na drodze. Kompozycja doprawdy osobliwa – tak trefna, że aż trafna. Na przyśpieszenie akcji nie musiałam długo czekać, kartki obracały się same, a zwroty akcji radowały me stęsknione serce. I te rozdziały, które kończyły się tak, że trudno mi było zrobić przerwę… No bajka. Dla dorosłych, sarkastycznych, otwartych na absurdy i pławiących się w fantasy dla frajdy – szybka, nieprzewidywalna i dostarczająca dokładnie takiej rozrywki, do jakiej Akta Dresdena przyzwyczaiły.
Albo i nie (dla mnie)
Nie wszystkie doustno-krwawe akcje są smaczne, ale kto by się przejmował, kiedy wali się i pali, strzela, wybucha, zapada… Dla mnie Dresden, dla mnie.
Komu polecam?
“Grę pozorów” polecam komuś, kto w rzeczywistość Harry’ego Dresdena zdążył już wsiąknąć, a jednocześnie nie zraził się “Zimnymi dniami”. To seria dla otwartych umysłów, które docenią pomieszanie światów, wierzeń i bohaterów, a wierni pozostaną jednemu – mimo wszystko. Nie polecam, jeśli ktoś chce się delektować, bo tyle się dzieje, że nie będzie miał na to czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz