“Księżycowe miasto. Część I” Sarah J. Maas
Absolutne wyalienowanie, zastanawiająco częsty bezdech, odsunięcie obowiązków poza zasięg i niekończący się dylemat, kiedy przerwać lekturę (o osobliwym odczuciu po jej zakończeniu nie wspominając) – tak się czyta(ło) książki Maas! Puls szalał, a przed powrotem do rzeczywistości trzeba było się pozbierać. A teraz? “Księżycowe miasto” rozpoczyna nowy cykl, otrąbionym jako coś zupełnie innego. Tylko czy równie dobrego…?
Najpóźniej po pojawieniu się kurtki motocyklowej i emaili wiadomo, że aura będzie zgoła inna, niż w poprzednich “Dworach…” czy w “Szklanym tronie”. Podobno Maas kieruje nowy cykl do starszych czytelników, co kłuje w oczy dość szybko – i przyciąga uwagę znacznie bardziej niż świat przedstawiony. Nie mylili się ci, którzy reklamowali “Księżycowe miasto” jako coś nowego. Maas się postarała. Ale…
Od nowa
Chyba nic nie irytuje bardziej niż spojler w blurbie. Wydarzenia, o których mowa w tekście mającym przyciągnąć uwagę czytelnika, mają miejsce w okolicach pierwszej setki stron. Jaki jest sens takiego zabiegu…?! Ale może od początku.
Główną bohaterką pierwszego tomu “Księżycowego miasta” jest Bryce – pół-Fae, czyli mieszaniec, co gwarantowałoby jej z góry określoną pozycję społeczną, gdyby nie ‘glejt’ tajemniczego tatusia. Dwudziestoparolatka korzysta z życia pewnie intensywniej niż to dla jej rówieśników z różnych światów typowe. Jedynym interesującym aspektem jej codzienności wydaje się praca w galerii antyków, która oprócz pożądanych, nieprzyzwoicie drogich, magicznych przedmiotów skrywa bibliotekę (krwiożerczych) ksiąg zakazanych. Jednak nie na tych aktywnościach skupia się akcja. W świecie, gdzie od dziesiątek lat życia różnorakich istot podporządkowane są nieugiętej hierarchii, a Upadli (aniołowie) pokutują za swój bunt jako siły porządkowe, Bryce postanawia odnaleźć mordercę, który jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Jak to u Maas, ale...
Jest ona i on i wiadomo, że prędzej czy później będą ‘oni’. Amerykańska autorka w swoich poprzednich seriach miała wystarczająco dużo miejsca, żeby wprawić się w kształtowanie relacji opartych na przeciwnych płciach, wzajemnej niechęci, skrywanych talentach i daleko idących niedopowiedzeniach. W “Księżycowym mieście” relacja, wokół której zapewne kręcić się będzie fabuła, kiełkuje jak na dodatkowych prochach. Nie rozwija się tak naturalnie, jak kilka przykładów choćby ze “Szklanego tronu”. Ale może wybuchnie? Kto wie. Może w końcu coś zacznie się dziać, bo z żalem, ale przyznam szczerze, że pierwszy tom zmęczyłam.
Pamiętam, jak wciągnęły mnie i “Dwory…”, i “Szklany tron” (mimo niechęci do głównej bohaterki). Z tą nową serią chyba jest gorzej, bo nie wywołała żadnych szczególnych emocji, którymi chciałabym się dzielić… Zastanawiam się, czy ja gorzknieję na starość, czy to Maas najlepsze lata ma już za sobą? Niezwykle irytujący był dla mnie przesyt bluzgów – jeśli to jej recepta na lekturę dla dorosłych, to ja chyba podziękuję. Wprawdzie dawno zamówiłam już kolejny tom, ale jeśli w nim nic rewolucyjnego się nie zdarzy, to rezygnuję. [Rozumiem, dlaczego “Crescent city. House of Earth and Blood” zostało rozbite na dwa tomy, ale dwa tygodnie między ukazaniem się obu części to lekka, nieuzasadniona dla mnie przesada.]
Życie jest za krótkie na czytanie książek, które nie robią żadnego wrażenia…
- mapa i dopracowany świat przedstawiony – mimo że inny od dotychczasowych, do których przywykli fani Maas,
- wymuszona współpraca, co u tej autorki zwykle bywa owocne,
- pozory,
- początek bez polotu,
- siarczystość – zupełnie zbędna i odrzucająca,
- gdyby akcję miało zobrazować EKG, to śmierć (kliniczna?) – ani jednego efektu wow…
Komu polecam?
Polecam tylko, jeśli ktoś lubi tę autorkę i szczerze ma ochotę na coś nowego. Nie polecam tym, którzy już podczas czytania “Dworu szronu i blasku gwiazd” kręcili nosami. Ciekawe, czy Maas uda się tą serią powtórzyć sukces poprzednich. Dziwię się, czytając, jak to niektórych wbiła w fotel. Ale nie mówię ‘nie’, bo wiem, na co stać autorkę… Poczekamy, zobaczymy.
A może też...
A ja mam na odwrót;) Bardzo mnie wciągnęło Księżycowe Miasto, natomiast Szklany Tron jest dla mnie baaardzo przewidywalny i trzeci tom już dosłownie zmęczyłam... Bardzo lubię autorkę i dlatego przeczytam resztę książek z tej serii, nie lubię też zostawiać niedoczytanej historii w połowie.
OdpowiedzUsuńW każdej serii drażni mnie natomiast seria "wulgarnych gestów" i faktycznie siarczystość, zgodzę się, że jest przesadzona i niepotrzebna w niektórych sytuacjach.
Pozdraiwiam!
Hmm, ciekawe.. "Księżycowe miasto" też dobrze mi się czytało, ale chyba wolę realia bardziej wyzywające moją wyobraźnię. Nie będę Cię namawiać na resztę "Szklanego tronu", bo szkoda czasu na książki, które męczą, ale mnie wciągnął jak dawno nic :) Dopiero teraz spotkałam konkurencję.
UsuńPóki co czekam na kontynuację "Dworów" na wiosnę 2021 :D
Pozdrawiam również!